To miała być prosta transakcja kupna-sprzedaży. Oszustowi udało się jednak wykołować i notariuszy, i kilka innych osób i odjechać w siną dal z ponad 240 tys. zł. Jak to możliwe?
Złodziej założył, że polski notariusz nie zna się na pełnomocnictwach wystawianych za granicą i nie będzie ich sprawdzał u źródła, i że wystarczy mu tylko złota pieczęć na zagranicznym dokumencie, aby go uwiarygodnić. W efekcie nasza czytelniczka straciła majątek życia.
Oszust, zanim jej sprzedał nie swoje mieszkanie, najpierw sam wynajął ten lokal na warszawskim Mokotowie. Potem przygotował fałszywe pełnomocnictwo, że ten, od którego lokal wynajmował, upoważnia go – sam przebywając za granicą – do sprzedaży nieruchomości.
Na tej podstawie pierwszy notariusz wydał oszustowi akt własności lokalu. Z tym dokumentem oraz ze spreparowanym upoważnieniem z USA, a także skradzionym w kraju dowodem osobistym (kradzież zgłoszona na policję, dowód zastrzeżony) oraz z podrobionym zaświadczeniem z administracji budynku o niezaleganiu z czynszem, oszust poszedł z naszą czytelniczką do drugiego notariusza. Ten także nie sprawdził upoważnienia z Wirginii i innych dokumentów (np. z administracji).
Podejrzeń nie wzbudziło u nikogo też to, że pieniądze za mieszkanie były przekazywane nie przelewem, ale w walizce u notariusza – ponad 200 tys. zł! To zwyczajna procedura?