Zacznijmy od tego, że program zdążył wprowadzić zamieszanie, zanim wszedł w życie. Od stycznia tego roku, zaraz po zakończeniu „Rodziny na swoim", miał wspomagać kupujących lokale. Tymczasem, jak narzekali deweloperzy, ogłoszony, ale niewprowadzony w życie wpłynął na zawieszenie decyzji o kupnie mieszkania przez wiele osób. Czekały one na nowe dopłaty obiecane przez państwo. To z kolei w pierwszych miesiącach roku spowodowało, że w biurach handlowych firm deweloperskich działo się niewiele. Ale ta zima ma być dla deweloperów lepsza dzięki decyzji Sejmu (szczególnie w większych miastach, po podwyższeniu ustawowych limitów cen mkw.  lokalu).

Inaczej będzie w biurach pośredników w obrocie nieruchomościami. Bo skoro państwo ma dopłacać do wkładu własnego na nowe M, to trudno zakładać poruszenie na rynku wtórnym. Prognoza jest więc taka, także twórców MdM, że lokale używane będą tanieć.

A nowe? Prof. Jacek Łaszek z SGH mówi, że stopniowo będą drożeć, a państwo wtrąca się niepotrzebnie, mieszając na rynku.

Wad MdM można by było wymieniać jeszcze wiele, rozważając, kogo system dopłat do kredytów faworyzuje, czyim kosztem, łącznie z taką konsekwencją, że zniknie możliwość odliczenia VAT na materiały budowlane. Pisaliśmy o tym  wielokrotnie na łamach „Rz", więc na etapie uchwalenia ustawy przez Sejm trudno liczyć na zmiany.

Można jednak dalej apelować o to, aby decydenci wreszcie stworzyli całościowy program wsparcia budownictwa mieszkaniowego, a nie oferowali kolejną protezę, która nie poprawi sytuacji młodych ludzi bez mieszkań. MdM to kosztowna chwilówka.