Rząd obiecuje, że kredyty mieszkaniowe bez wkładu własnego będą dostępne już w przyszłym roku. Państwo za pośrednictwem Banku Gospodarstwa Krajowego ma gwarantować do 20 proc. wartości kredytu, nie więcej jednak niż 100 tys. zł. Ceny nieruchomości kupowanych ze wsparciem muszą się mieścić w limitach.
I na tych właśnie limitach program może się wywrócić. – System ich ustalania czerpie z poprzednich programów rządowych („Rodzina na swoim" i „Mieszkanie dla młodych") i, niestety, powiela ich minusy – mówi Bartosz Turek, analityk HRE Investments. – Pod uwagę brane są koszty poniesione przez deweloperów przy tworzeniu mkw. mieszkania (pomnożone przez współczynnik 1,3 – red.). Problem w tym, że są to dane historyczne, często niepełne.
Matematyka i fakty
Obliczając limity dziś, widać wyraźnie, że w niektórych miejscowościach będzie łatwo z programu skorzystać, a w innych będzie to praktycznie niemożliwe. – W wielu miastach program będzie działał jedynie teoretycznie, bo ofert kwalifikujących się do kredytów bez wkładu będzie bardzo mało. Przykładem mogą być Kraków czy Lublin – wskazuje Bartosz Turek. – No i jak wytłumaczyć, że limity dla Gdyni czy Sopotu będą znacznie niższe niż dla Gdańska? Z drugiej strony nawet w gronie miast wojewódzkich znajdziemy takie, gdzie ponad połowa albo nawet niemal wszystkie oferty kwalifikowałyby się do wsparcia. To Gorzów Wielkopolski, Zielona Góra, Olsztyn czy Bydgoszcz.
Ekspert HRE Investments jest jednak przekonany, że program, który pozwoli młodym się usamodzielniać i zakładać rodziny, jest potrzebny.