– Rynek wtórny jest o wiele bogatszy niż rynek nowych mieszkań – ocenia Marcin Jańczuk z Metrohouse. – W różnego rodzaju analizach nie dostrzega się jednak siły jego oddziaływania. A przecież oferty deweloperów nie wszędzie są dostępne. Tam, gdzie ich brakuje, używane mieszkania z powodzeniem wypełniają lukę – podkreśla Jańczuk.
Dodaje, że nie ma jednak dokładnych szacunków dotyczących podaży na rynku używanych mieszkań. – Oceniamy, że w samej Warszawie w sprzedaży jest dziś od 100 nawet do 130 tys. mieszkań. Podaż jest wprawdzie nieco mniejsza niż w pierwszej połowie roku, ale nadal jest w czym wybierać – twierdzi Marcin Jańczuk.
Piotr Wieszczyk, pośrednik z Maxon Nieruchomości, dodaje, że trudno jednak mówić o zatrzęsieniu mieszkań w ofercie rynku wtórnego. – Ludzie zawsze sprzedawali mieszkania, sprzedają i będą sprzedawać. Często zdarza się, że kiedy szukamy mieszkania dla konkretnego klienta, to bardzo trudno jest nam znaleźć lokal odpowiadający jego potrzebom – mówi Piotr Wieszczyk.
Według Marka Kiełpikowskiego, szefa agencji nieruchomości Arenda w Bydgoszczy, teza, że na rynku wtórnym jest zatrzęsienie mieszkań do sprzedania, jest nieprawdziwa. – Są, owszem, wielkie ilości, ale ofert. W jednym z wiodących portali figuruje ich 3,5 mln, podczas gdy cały zasób mieszkaniowy Polski, według danych GUS, to ok. 13 milionów mieszkań. Czyżby do sprzedania oferowane było co czwarte z nich? Na pewno nie – podkreśla Marek Kiełpikowski. Problem w tym, że na portalach można znaleźć oferty mieszkań już dawno sprzedanych.
– Jednym z powodów takiej sytuacji jest mała popularność umów pośrednictwa z klauzulą wyłączności. Jedno mieszkanie faktycznie przeznaczone na sprzedaż zgłaszane jest do wielu biur, które pomnażają oferty w wielu mediach. W dodatku sprzedający, którzy już znaleźli kupca, często nie czują się w obowiązku zwolnić wynajętych pośredników, i tak listy ofert ciągle się wydłużają – tłumaczy szef Arendy. Żeby znaleźć ciekawą ofertę trzeba więc przedzierać się przez dżunglę nieaktualnych ogłoszeń.