Jej zdaniem z rynku wtórnego najszybciej będą znikać dwa pokoje o powierzchni do 40 mkw. i trzy – ale do 50 mkw. – Według naszych badań aż 49 proc. mieszkań kupionych w zeszłym roku miało powierzchnię od 41 do 60 mkw., a dalszych 17 proc. było mniejszych niż 41 mkw. Do tej tendencji dostosowali się już deweloperzy, którzy przeprojektowali osiedla w budowie, a nowe inwestycje z segmentu popularnego zawierają niemal wyłącznie takie mieszkania – podkreśla Cyprynowska.
Dodaje, że główną przyczyną takich wyborów jest restrykcyjna polityka banków przy udzielaniu kredytów hipotecznych. – Kupujemy takie mieszkania, na jakie nas stać – mówi prezes Nowego Adresu.
Także Bolesław Drapella uważa, że największy wpływ na to, co będzie się sprzedawało w tym roku, będą miały banki. – Regulacje dotyczące przyznawania kredytów hipotecznych, które weszły w życie z początkiem 2012 r., spowodowały obniżenie zdolności kredytowej. Wobec zmniejszonego popytu i nadpodaży mieszkań ceny spadły. Wygaśnięcie z końcem grudnia możliwości uzyskania kredytu w ramach „Rodziny na swoim" i oczekiwanie na wprowadzenie w drugiej połowie 2013 r. nowego programu dopłat „Mieszkanie dla młodych" może wpływać na spadki cen jeszcze przez kilka miesięcy – dodaje szef Morizon.pl.
Leszek Hardek, prezydent Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości
Jeśli ktoś kupuje mieszkanie na kredyt zaciągnięty na wiele lat, to nie chce wykładać pieniędzy na przysłowiowe klitki. Stąd w wielu miastach kawalerki cieszą się mniejszą popularnością niż kilka lat temu. Tak jest np. w Toruniu. Najchętniej kupowane są 2–3 pokoje na 40–60 mkw. Gdy o kredyt coraz trudniej, wiele osób wybiera lokal, z którego nie będzie musiało się szybko wyprowadzać. Sporo klientów, którzy szukali finansowania w ub.r., odwiedzało nawet trzy–cztery banki, aby dostać kredyt. Gdy w jednym nie mieli zdolności kredytowej, próbowali w następnym, bo tam była promocja, np. lepsze warunki dla nauczycieli, policjantów czy przedstawicieli innych zawodów. W tym roku transakcji na rynku wtórnym może być jeszcze mniej, bo nie ma wsparcia dla kupujących ze strony państwa.
Ceny wysokie, kupców mało
Budynki jednorodzinne sprzedają się jeszcze trudniej niż mieszkania. Ich właściciele są mniej skłonni do obniżania stawek wywoławczych. Z barometru cen domów używanych „Rz" wynika, że w ciągu roku stawki ofertowe obniżyły się średnio o niecałe 4 proc. W ciągu najbliższych 12 miesięcy mogą spaść zgodnie z prognozami o kolejne 5 proc. Najczęściej poszukiwane są niewielkie budynki – poniżej 150 mkw., z działkami do tysiąca metrów. Najłatwiej je sprzedać, jeśli znajdują się w mieście lub w odległości do 10 km od jego granic. Najdłużej na kupca czekają domy duże, powyżej 300 mkw. Wynika to m.in. z kalkulacji kosztów utrzymania budynku. Gdy cena domu przekracza milion złotych, na nabywcę czeka się zwykle co najmniej rok, choć nie brakuje też budynków sprzedawanych latami. Marcin Jańczuk z agencji Metrohouse & Partnerzy zwraca uwagę, że coraz częściej mieszkańcy miast decydują się na kupno stosunkowo tanich siedlisk. Domy na nich stojące są remontowane i najpierw przeznaczane na pobyty weekendowe i wakacyjne, a potem całoroczne. Z analiz serwisu Domy.pl wynika, że kupno domu w Warszawie w cenie do 400 tys. zł graniczy z cudem. – Tymczasem większość ankietowanych potencjalnych nabywców budynków jednorodzinnych na Mazowszu – 53 proc. – poszukuje nieruchomości do 400 tys. zł. A takie oferty stanowią zaledwie 7 proc. dostępnych na rynku. Ceny aż 43 proc. domów wystawionych na sprzedaż wynoszą milion złotych i więcej – mówi Marcin Drogomirecki, szef serwisu Domy.pl. Gdyby ograniczyć obszar poszukiwań domu do granic Warszawy, ceny okazałyby się jeszcze mniej atrakcyjne.
—as, gb