-Tysiące osób potraktowano w ten sposób - ocenia Andrzej Porawski, dyrektor biura Związku Miast Polskich. -Teraz mogą walczyć o swoje. W czasach PRL rezerwowanie gruntów podbudowę dróg oraz inne inwestycje publiczne było powszechne. Później gminy nie realizowały swoich planów, a właściciele mieli związane ręce. Nikt nie chciał takiej ziemi kupić, nie można było na niej też budować.
Właściciele nie mieli także praktycznie żadnych szans na rekompensatę. Ówczesne przepisy dotyczące zagospodarowania przestrzennego (ustawa z 1961 r. oraz jej następczyni z 1984 r.) nie przewidywały odszkodowań za przeznaczenie w planie nieruchomości prywatnych na inwestycje publiczne. Otrzymywały je tylko osoby, które wywłaszczano z nieruchomości (jeżeli w ogóle doszło do inwestycji). Były to tak małe sumy, że wiele osób ich nie odbierało.
Sytuacja właścicieli zmieniła się dopiero 1 stycznia 1995 r. Wtedy weszła w życie ustawa o zagospodarowaniu przestrzennym i planowaniu (w 2003 r. zastąpiła ją inna). Ale stare plany obowiązywały w wielu gminach jeszcze do końca 2003 r.
Teraz można walczyć o odszkodowanie. Drogę otwierają dwa wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu: z 14 listopada 2006 r. w sprawie małżeństwa Skibińskich (sygn. 52589/99) oraz z 17 lipca 2007 r. w sprawie Jerzego Rosińskiego (sygn. 17373/02). Różnią się one między sobą, obie jednak dotyczą długoletniego rezerwowania terenów pod inwestycje publiczne.
Trybunał przyznał w obu odszkodowanie. Przepisy o zagospodarowaniu przestrzennym obowiązujące do 2003 r. utrudniały jego zdaniem prowadzenie prywatnych inwestycji. Były też krzywdzące dla osób, które nie mogły przez lata korzystać ze swojego prawa własności. Tym samym doszło do naruszenia art. 1 protokołu nr 1 europejskiej konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności.