Czy legenda Eldorado wymaga rewitalizacji? Tłumy szukające dziś już nie złota, lecz natychmiastowego relaksu pod palmami całego świata świadczą o tym, że mit ma się świetnie. Jak jednak pokazuje warszawskie Eldorado z odzysku, własny domek letniskowy można zbudować, przetrząsając wielkomiejskie wysypiska skarbów.
To, co dla jednych jest śmieciem, dla innych może być skarbem – przekonują artyści. W 2004 roku para przez tydzień mieszkała ze swoimi dziećmi w domu, który zbudowała w Berlinie wyłącznie z odpadków wielkiego miasta.
[srodtytul]Dom w jedną noc [/srodtytul]
Jedna ze ścian składała się z czterech zużytych drzwi wejściowych, druga ze zwykłych palet, podłoga z desek różnego kształtu i rozmiaru, okna zastąpiła folia. Dom przypominał łatane budowle, jakie znamy z miejskich targowisk. Powstał na wielkim pustym polu w pobliżu Gropiusstadt, blokowisk z lat 60., w których mieszkała m.in. główna bohaterka "My dzieci z dworca Zoo", słynnej książki pokazującej środowisko kilkunastoletnich narkomanów prostytuujących się, by zarobić na działkę heroiny. Tymczasowy, spontaniczny Hausbau powstał w kontrze do wielkoformatowej kosztownej architektury i miejskich planów urbanistycznych – niemal w ciągu jednej sierpniowej nocy, budowany przez artystów i czwórkę pomagających im studentów. Przyciągnął ciekawskich z okolicy, którzy wyprowadzali psy i obserwowali konstrukcję z bloków, zastanawiając się, z czym właściwie mają do czynienia: warzywniakiem, kurnikiem, domkiem dla dzieci?
Dla niemieckiego duetu Köbberling/Kaltwasser tymczasowe konstrukcje to pomysł na miejską partyzantkę architektoniczną. Przyciągniecie zaskoczonych tubylców, stworzenie publicznej mikroprzestrzeni to powracający motyw w ich projektach. $>
Haus Köln powstał w centrum miasta w 2005 r. skonstruowany również wyłącznie z materiałów budowlanych porzuconych przez innych. W dzień gromadził zwykłych mieszkańców Kolonii, którzy zatrzymywali się tu na pogawędki, a w nocy kloszardów. Z kolei berliński Haltestelle, czyli przystanek, pełnił funkcję słupa ogłoszeniowego do siedzenia – można się tu było zatrzymać i usiąść na chwilę, ale przede wszystkim nakleić lub przeczytać ogłoszenia. Miał dać mieszkańcom możliwość kontaktowania się w ważnych sprawach, zamieszczania ogłoszeń o pracy, sprzedaży czy kupnie, wynajmie mieszkań. Podobno za wzór posłużyły artystom polskie przystanki autobusowe, z których ogłoszeniową samowolką od dawna walczą zarządy transportu miejskiego.