Chcąc jak najszybciej spełnić marzenia o posiadaniu kawałka pięknego trawnika na wyłączność i piciu porannej kawy na tarasie, decydowali o błyskawicznej budowie domu nawet 20 – 30 km od miejsca pracy. Wielu inwestorów nie zrażał nieutwardzony dojazd na działkę, brak latarni, szambo zamiast kanalizacji. Liczyła się zieleń, brak spalin i cisza.

Masowy exodus mieszczuchów na podmiejskie pola pośrednicy w obrocie nieruchomościami obserwowali kilka lat temu. Teraz mówią raczej o trendzie powrotów do miast osób, które kilka czy kilkanaście lat wcześniej zdecydowały się na ucieczkę na tereny mniej zurbanizowane.

Silwana Piotrowicz, dyrektor oddziału Metrohouse w Warszawie, mówi, że klienci, którzy jeszcze niedawno decydowali się na zakup domów za Warszawą, dziś zwracają się o pomoc przy ich sprzedaży, bo chcą wrócić do miasta. Narzekają na kłopoty z codziennym pokonywaniem trasy do pracy, bo mają dość stania w korkach, przeszkadza im brak rozwiniętej infrastruktury w miejscu zamieszkania, kłopoty z dowożeniem dzieci na zajęcia etc. Są już zmęczeni życiem na wsi.

Czy znajdą się chętni na ich domy? Pewnie nie szybko, szczególnie jeśli cena domu przekracza 500 tys. zł. Średni czas sprzedaży domu – według Metrohouse – jest prawie dwukrotnie dłuższy niż mieszkania z rynku wtórnego i wynosi 180 dni. Co dziesiąty dom używany czeka na kupującego dłużej niż rok.