Niedawno przetoczyła się ożywiona dyskusja wokół tzw. testu przedsiębiorczości i uporządkowania rynku pracy. Z zapowiedzi rządu wynikało, że chciał doprowadzić do „wyłuskania" z rynku jednoosobowych firm, które w rzeczywistości nimi nie są. A przecież fiskus od lat stosuje odwrotną taktykę i osoby prywatne uznaje za firmy. Kogo dotyczy problem?
Realny problem mogą mieć osoby, które posiadają zakupione lub nawet odziedziczone grunty, a następnie dokonują ich podziału i sprzedaży. Organy podatkowe starają się zakwalifikować takie osoby z automatu jako przedsiębiorców. Znane są też przypadki właścicieli kamienic, którzy upłynniają swój majątek w postaci posiadanych lokali. W takiej sytuacji z uwagi na kryterium ilości transakcji – osoby fizyczne, które nigdy nie prowadziły jakiejkolwiek firmy, są kwalifikowane jako przedsiębiorcy.
To groźne dla podatników?
To bardzo niebezpieczna praktyka organów podatkowych, bowiem podatnicy są niejako zaskakiwani taką kwalifikacją już „po fakcie". A sprzedaż wiąże się z koniecznością zapłaty PIT według najwyższej stawki (32 proc.) wraz z należnymi odsetkami, a dodatkowo jeszcze 23 proc. VAT. W efekcie może powodować po stronie sprzedającego zupełny brak przysporzenia. Sytuację dodatkowo komplikowało orzecznictwo, które mogło wprowadzać w błąd podatników, bo w wyrokach przez wiele lat kwalifikowano sprzedaż nieruchomości do osobnego źródła przychodów, a nie działalności gospodarczej.
Może po prostu trudno wyznaczyć granicę między zarządzaniem majątkiem prywatnym, a profesjonalnym obrotem?