Sąd nie uszczęśliwia wbrew woli zainteresowanego. Wyjątkiem jest stwierdzenie zasiedzenia. Bez niego zainteresowany współmałżonek byłby stratny.
Pokazuje to sprawa, jaką wytoczyła Irena S., domagając się stwierdzenia zasiedzenia na jej rzecz (i dwóch córek) 1/3 posesji w Koluszkach o pow. 755 mkw. z budynkiem, w którym rodzina ta mieszka od 1979 r.
30 lat razem
Owego roku Irena S. wyszła za Czesława S. i jego matka, właścicielka całej posesji, na której są trzy domy, pozwoliła młodym małżonkom urządzić się w nim, czyli nieformalnie go im użyczyła. Ponad 30 lat go wykańczali. Choć rachunki były na męża, cały czas właścicielem całej posesji była jego matka.
W 2000 r. matka podzieliła działkę na trzy części i podarowała innym synom i mężowi, a synowi Czesławowi ani synowej Irenie nic nie zapisała. Tymczasem relacje między małżonkami psuły się i po kilku latach sprawy rozwodowej w 2011 r. rozwiedli się. W jej trakcie Irena S. wystąpiła o stwierdzenie zasiedzenia.
Sąd Rejonowy w Brzezinach, a następnie Sąd Okręgowy w Łodzi oddalił wniosek, stwierdzając, że Irena S. nie udowodniła, że władała samoistnie sporną częścią działki. Świadczy o tym fakt, że prace wykończeniowe i remonty wykonywał mąż. Na niego opiewały rachunki związane z tymi pracami. Nie rozważał natomiast SO kwestii wspólnego zasiedzenia budynku przez oboje małżonków, którzy byli w związku ponad 30 lat, a 30 lat wystarczy do zasiedzenia. Może dlatego, że mąż Ireny S. oświadczył w sądzie, że nie jest nim zainteresowany.