Zaledwie 10 proc. kredytów hipotecznych – spośród wszystkich udzielonych – stanowiły w I kwartale te z dopłatą państwa – wynika z danych Związku Banków Polskich. Banki zaakceptowały ok. 4,4 tys. wniosków o kredyty w ramach „Mieszkania dla młodych" („MdM").
Jeśli tak będzie dalej, okaże się, że limit w budżecie państwa na ten rok na dopłaty nie zostanie wykorzystany (przepadnie, bo nie może powiększyć puli na kolejne lata). To właśnie efekt niedopasowania stawek w „MdM" do sytuacji na rynku.
Z analiz Emmerson Evaluation wynika, że ustawowe limity średnich cen lokali w wielu miastach mają się nijak do stawek z rynku. Np. w Warszawie czy Wrocławiu limity „MdM" są o ponad 16 proc. niższe niż ceny transakcyjne. Jednocześnie tam, gdzie jest tanio, bo lokalny rynek pracy i płacy na to pozwalają, limity są wyższe niż stawki transakcyjne. Np. w Gorzowie Wielkopolskim czy Zielonej Górze – o ok. 30 proc., w Olsztynie – o 11 proc., a w Łodzi o prawie 7 proc. To powoduje, że np. w ostatnim z miast ceny nowych mieszkań ostatnio rosną, bo... i tak mieszczą się w „MdM".
Jeśli do tego przeanalizujemy oferty kredytowe banków, okaże się, że w niektórych instytucjach finansowanie z dopłatą państwa jest droższe, bo np. ma marżę 2,16 proc., podczas gdy zwykły kredyt hipoteczny jest oferowany w promocji z marżą 1,1 proc. (a nawet po okresie promocji nie kosztuje tyle co ten w „MdM").
Ryzykowne decyzje
Robert Rajczyk, członek zarządu firmy Emmerson Evaluation, uważa, że „MdM" nie zwiększy dostępności mieszkań w Polsce. – Rynkowi potrzebne jest m.in. wdrożenie mechanizmów wspierających regularne oszczędzanie na wkład własny do kredytu, zwiększenie pokrycia kraju planami zagospodarowania przestrzennego, system zachęt podatkowych dla kupujących, skierowany jednak nie tylko na rynek pierwotny – wylicza Rajczyk. – Ale przede wszystkim trzeba pamiętać, że rynek mieszkań w bardzo dużym stopniu uzależniony jest od tego, czy ludzie mają pracę, jak dużo zarabiają, jak pewni są materialnej przyszłości – dodaje.