Od stycznia przyszłego roku klienci kupujący mieszkanie na kredyt będą musieli mieć 10 proc., a nie jak dotąd 5 proc. wkładu własnego. Czy zaczyna się zakupowa gorączka?
Bez kolejek
Marek Kiełpikowski, szef bydgoskiej agencji Arenda M. Kiełpikowski, zwraca uwagę, że klienci nie mają świadomości, że od stycznia coś się zmieni na rynku. – Konieczność wniesienia wkładu własnego to jeden z wielu problemów kredytobiorców. Dawniej banki finansowały zakup mieszkań chętnie i łatwo. Dziś o kredyt jest trudniej – podkreśla Marek Kiełpikowski.
Wzmożonego ruchu na rynku wtórnym w związku ze zmianami na rynku kredytowym nie dostrzega na razie Waldemar Oleksiak, pełnomocnik zarządu Emmerson Realty. – Może dlatego, że zmiany zachodzą stopniowo, a informacje o podniesieniu wkładu są znane klientom już od dłuższego czasu – zastanawia się Waldemar Oleksiak. – Poza tym z punktu widzenia klientów nie będzie to przecież wyrzucenie pieniędzy w błoto, jak wtedy gdy mówiono o VAT na usługi pośrednictwa, co przyczyniło się do zwiększonych zakupów. Dopiero w 2017 r. banki będą wymagały 20 proc. wkładu. A to już znacząca kwota, nawet przy mieszkaniu wartym 300 tys. zł.
A Teresa Michniak, dyrektor ds. sprzedaży we Wrocławskiej Giełdzie Nieruchomości (WGN), dopowiada, że każdy klient musi się liczyć z tym, że jeśli będzie odkładał decyzję o wzięciu kredytu, to będzie musiał mieć więcej własnych oszczędności. – Wzmożonego ruchu na rynku nieruchomości spodziewamy się w listopadzie i grudniu tego roku – mówi Teresa Michniak.
Z kolei Paweł Grabowski, pośrednik z trójmiejskiej agencji BIG Nieruchomości, ocenia, że niewielu klientów, którzy kupują mieszkania, posiłkując się kredytem, ma świadomość nadchodzącej zmiany. – Większość o nowych regulacjach dowiaduje od pośredników lub doradców kredytowych – mówi Paweł Grabowski. Jego zdaniem taka informacja dopinguje do działania tych, którzy nie dysponują wkładem własnym.