Gdzie byłyby dostępne? Raczej nie w małych miastach, gdzie wynajem 1 mkw. za 20 zł nie jest atrakcyjną ofertą. Tanie bloki państwo chciałoby stawiać na początek w dużych miastach, gdzie jest praca. Popyt na lokale jest tam duży, a jednocześnie najem kosztuje najwięcej.
Z raportu Home Broker Open Finance wynika, że dziś w Łodzi, Gdyni i Poznaniu za wynajęcie 1 mkw. lokalu na wolnym rynku trzeba zapłacić 27–29 zł miesięcznie. To najniższe stawki spośród dużych miast.
Z kolei w Gdańsku i Krakowie stawki wynoszą 35 zł za mkw., podczas gdy we Wrocławiu jest to średnio ponad 37 zł. Natomiast w Warszawie przeciętny rynkowy czynsz wynosi ok. 50 zł za mkw.
Czy skorzystają biedni?
Czy program budowy i wynajmu tanich mieszkań z tzw. dojściem do własności wpłynie na sprzedaż lokali? Deweloperzy na razie są spokojni. Uważają, że oferta państwa jest skierowana do zupełnie innej grupy klientów niż ci, którzy kupują od nich mieszkania. Wiele spółek chciałoby wręcz budować bloki dla Skarbu Państwa.
Większy niepokój widać na rynku najmu. Już program Funduszu Mieszkań na Wynajem BGK wzbudza niepokój tam, gdzie BGK kupuje całe bloki, a obok nich – od tego samego dewelopera – poszczególne lokale nabywają prywatne osoby. Trudno im konkurować w takiej mikrolokalizacji z instytucjonalną ofertą.
– Prywatni inwestorzy są zaniepokojeni ingerencją państwa w rynek i tak niskimi stawkami najmu, jak zapowiadane. To, czy się będą wycofywać, zależy od skali państwowych inwestycji, czyli tego, w jakim czasie i ile lokali państwo dostarczy na rynek – komentuje Sławek Muturi, którego firma wynajmuje ponad tysiąc mieszkań. – Niepokoić mogą też zasady przyznawania państwowych lokali. Oby nie było tak, jak w przypadku mieszkań komunalnych: miały służyć mniej zamożnym, a w praktyce najemcami są ludzie, których stać na kredyty, komercyjny najem albo sami podnajmują te mieszkania, gdyż mają swoje.