Myśliwi wszystko nazywają po swojemu. Lubią tradycję, więc choć świat, także przyrody, się zmienia, nazwy trwają. I tak dziczy ryj, czyli świński ryj, bo dzik jest przodkiem domowej świni, to gwizd, płaski nos to tabakiera, szczecina na grzbiecie to chyb, samica to locha, samiec to odyniec, jego dolne kły to szable, a górne – fajki. Czas godowy, kiedy odyńce ostrzą szable przeciw konkurentom, to huczka. Huczka właśnie teraz, w listopadzie, się zaczyna.
[srodtytul]Przerażony zmyka[/srodtytul]
Dzik jaki jest, nie każdy widzi, bo w ogóle widzi się go przypadkiem, choć to pospolity zwierz. Zwykle nagle przemyka nam przed nosem w leśnym gąszczu, przecinając dukt, albo – co gorsza – pcha się na drodze pod samochód. Na całe życie zapamiętam tęgiego odyńca, który nagle wytoczył się z przydrożnych krzaków w światła reflektorów mojego samochodu. Na szczęście w porę zawrócił, bo okazał się inteligentniejszy niż kierowca, który nie powinien przez las jechać tak szybko.
Zderzenie z pojazdem to dziś najpoważniejsze zagrożenie ze strony czarnego zwierza. Bo poza tym ucieka on przed człowiekiem, a zaskoczony rusza w kierunku swojej najbezpieczniejszej ostoi. Może to, jak na złość, być kierunek, z którego nadchodzimy, i stąd wrażenie, że dzik nas atakuje. Tymczasem prawdziwy atak grozić nam może właściwie tylko ze strony lochy prowadzącej gromadkę dzieci, zwanych warchlakami. I to wtedy, gdy niebacznie staniemy pomiędzy nią a którąś z jej pociech. Ale to jest możliwe dopiero na wiosnę.
Tymczasem przez cały rok dziki coraz bezczelniej podchodzą do ludzkich siedzib, a tu i ówdzie biegają po ulicach, osiedlach i plażach. W takich miejscach wszakże człowiek nie poluje, a za to śmieci, więc mają dzikie świnie zarówno azyl, jak i jadłodajnię, i przestają być dzikie.