Kto wie, czy gdyby romans Romea i Julii, Heloizy i Abelarda czy Tristana i Izoldy trwał dłużej, to namiętność między nimi by nie wygasła. Jak obliczyli neurobiolodzy, ta odmiana miłości – zwana romantyczną – kończy się po roku, góra półtora. Jej utrzymywaniu się sprzyjają trudności na drodze do spełnienia, które podsycają żar uczucia.
Miłość Romea i Julii stanowi dzisiaj wzór dla zakochanych. Ale czy słusznie? Czy, obchodząc jutro swoje święto, nie powinni oni choć przez chwile spojrzeć na swój stan oczami naukowców?
– Idea miłości romantycznej jako jedynego prawdziwego uczucia, wielkiej namiętności dezorganizującej życie, jest mitem – mówi “Rz” prof. Bogdan Wojciszke z Instytutu Psychologii PAN, autor książki “Psychologia miłości”. – Subiektywnie rzecz biorąc, to silne przeżycie, lecz ze swej natury nieuchronnie ulotne.
Głośnym echem odbiła się teza, jaką na ten temat postawił Michael Liebowitz, psychiatra z New York State Psychiatric Institute. Otóż stwierdził on, że wygasanie miłości ma swoje podstawy w fizjologii mózgu. Organ ten może przyzwyczajać się do naturalnych stymulatorów lub może dochodzić w nim do obniżania się poziomu PEA. To fenyloetylamina, mała cząstka, która wzmaga poczucie szczęścia, radości i euforii. Zakochujemy się, kiedy komórki nerwowe w układzie limbicznym, siedlisku uczuć, są nasycone przez tę i inne substancje.
Na kolejnych etapach związku trzeba włożyć weń wiele pracy. Także dlatego, że ludzka psychika silniej reaguje na wydarzenia negatywne niż pozytywne. W rezultacie życiem we dwoje rządzi prawo asymetrii. Dlatego, by przezwyciężyć skutki jednego przykrego incydentu, trzeba pięciu przyjemnych. – Wielu osobom się wydaje, że miłość wydarza się sama, bez wysiłku ze strony osób zainteresowanych – mówi prof. Bogdan Wojciszke. Zdaniem psychologa to kolejny mit na jej temat.