Zdarzyło się jej to trzykrotnie. Pierwszy raz na siłowni, gdy ćwiczyła mięśnie brzucha. Drugi raz u fryzjera, gdy myto jej głowę. Trzeci raz podczas rehabilitacji, w trakcie masowania dolnej części kręgosłupa. Za każdym razem najpierw pojawiało się napięcie w podbrzuszu, a potem następowało przyjemne rozładowanie. Przeżycie porównywalne tylko do orgazmu. – Sama byłam tym zdziwiona – opowiada 30-letnia Anna. Poziom swojego libido określa raczej jako niski. W dodatku żadna z sytuacji nie miała kontekstu seksualnego.
Nie dziwi to seksuologa prof. Zbigniewa Lwa-Starowicza. – W zarządzanie pracą narządów płciowych zaangażowany jest autonomiczny układ nerwowy, którego działanie powoduje reakcje niezależne od naszej woli – tłumaczy specjalista.
Do tej pory uważano, że zasada ta odnosi się jedynie do mężczyzn. Już Leonardo da Vinci mawiał, że penis nie słucha swojego pana i kieruje się własnym rozumem. Najnowsze badania potwierdzają, że również kobiece narządy intymne potrafią żyć własnym życiem, do ich pobudzenia nie potrzeba zaangażowania emocjonalnego. Tym samym padł kolejny mit na temat przeżywania przez płeć piękną rozładowania seksualnego.
Dowody na to przedstawiono podczas kongresu medycznego "Kobieta i Mężczyzna. Zdrowie reprodukcyjne i seksualne", który odbył się w Warszawie.
Odlot bez dotyku
– Są kobiety, które doświadczają orgazmu pod wpływem pieszczot ucha. Są i takie, u których dochodzi do tego bez dotykania ciała, jedynie za pomocą wyobraźni – twierdzi prof. Beverly Whipple, badaczka fizjologicznych zachowań seksualnych z Uniwersytetu Rutgers w New Jersey. Wbrew utartym przekonaniom tylko co trzecia szczytuje podczas typowego stosunku pochwowego, a znaczna większość pod wpływem stymulacji łechtaczki. Bez względu na sposób osiągania orgazmu dochodzi do aktywizacji tych samych obszarów mózgu, m.in. odpowiedzialnego za przetwarzanie bodźców emocjonalnych jądra migdałowatego.