Cud zmartwychwstania

O tym, gdzie przebiega subtelna granica między życiem i śmiercią, ze specjalistą od anestezjologii, intensywnej terapii i medycyny ratunkowej Adamem Maciejem Pietrzakiem rozmawia Piotr Stanisławski.

Publikacja: 07.04.2012 01:01

Cud zmartwychwstania

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki RB Roman Bosiacki

Jak długo umiera człowiek?

– Patrząc czysto fizjologicznie, w normalnych warunkach, w temperaturze pokojowej trwa to około czterech minut. Po ustaniu krążenia mózgowego zaczynają się wyczerpywać substancje odżywcze. Przy normalnym tempie metabolizmu zajmuje to właśnie cztery minuty. Potem w tkance nerwowej zachodzą nieodwracalne zmiany – komórki mózgu nie mogą się regenerować, więc nie ma tu szans na naprawę.

I nie ma już nadziei?

– Jeśli doszło do śmierci biologicznej, ten proces jest nieodwracalny. Później można nawet przywrócić krążenie i oddychanie, ale człowiek pozostaje w śpiączce poniedotlenieniowej i jego mózg już nie odzyska normalnej czynności. Taka osoba nigdy nie będzie przytomna, nigdy nie podejmie samodzielnej decyzji. Opracowano cały protokół dotyczący objawów śmierci mózgowej – takie procedury potrzebne są w transplantologii, gdy trzeba pobrać ograny w tym czasie, gdy mózg już umarł, ale żyją jeszcze narządy wewnętrzne człowieka. Sprawdza się, czy pacjent sam podejmuje czynność oddechową, czy reaguje na głębokie bodźce, czy przy wlaniu do kanału słuchowego zimnej lub ciepłej wody pojawia się reakcja, odruch gałek ocznych. Takich prób jest cały szereg, a wykonać je musi specjalny zespół fachowców.

Bardzo to skomplikowane.

– To konieczne, bo ostateczne i niepodważalne stwierdzenie śmierci może być bardzo trudne.

Zdarzają się pomyłki?

– Owszem. Najczęściej wtedy, gdy nie ma możliwości dokładnego zbadania pacjenta lub pacjent znajduje się w bardzo nietypowym stanie. Głośna niedawno była sprawa mylnego stwierdzenia śmierci mężczyzny w wypadku samochodowym. Chodziło o kierowcę zakleszczonego wewnątrz samochodu, który po dachowaniu wplątał się w przewody znajdujące się pod wysokim napięciem. Odłączenie napięcia zajęło podobno aż 42 minuty. Lekarz nie miał w tym czasie dostępu do tego człowieka, a przebywania przez prawie trzy kwadranse w zgniecionym samochodzie pod prądem raczej się nie przeżywa. Tyle że tym razem się udało. W takiej sytuacji lekarz może sądzić na podstawie własnego doświadczenia, że pacjent nie żyje, ale zweryfikować to można dopiero później.

Kiedy jeszcze nie można być pewnym swojej diagnozy?

– Problem jest z pacjentami wychłodzonymi, zatrutymi, wykrwawionymi, podtopionymi. W przypadku silnej hypotermii, czyli dużego spadku głębokiej ciepłoty ciała, dzieją się rzeczy naprawdę dziwne. Spowolniony metabolizm sprawia, że tkanki wolniej ulegają uszkodzeniu i można przywrócić do pełnej sprawności człowieka, którego krążenie i oddychanie było zatrzymane kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt minut. Człowiek jest zimny, nie ma tętna, nie oddycha – znaczy, że nie żyje. Niekoniecznie.

A zatrucia?

– Człowiek silnie zaćpany ma praktycznie zniesione czucie – nie reaguje na ból, ciepło, zimno. Dotykam tętnic szyjnych – brak tętna. Oglądam ciało – jest sine, widać plamy opadowe. Trup? Jeśli to wszystko dzieje się gdzieś na dworcu, gdzie w półmroku badam jakiegoś lumpa, to kolor ciała i plamy mogą być po prostu brudem i siniakami. Z kolei brak wyczuwalnego tętna może być wynikiem zmian miażdżycowych w tętnicach – przez ich zgrubiałe ściany słabego tętna można nie wyczuć. Oczywiście istnieją metody, jak choćby EKG i EEG, pozwalające bezwzględnie stwierdzić, czy człowiek rzeczywiście jest martwy, ale nie zawsze mamy do nich dostęp.

Jak więc odróżnić żywych od martwych w miejscach katastrof?

– To rzeczywiście jedna z najtrudniejszych sytuacji. Obowiązuje tam jedna podstawowa zasada – o tym, że ktoś jest martwy, może zdecydować wyłącznie lekarz. To zdejmuje odpowiedzialność z innych służb ratunkowych. W Polsce stosuje się tak zwany system trójsegregacji. Ratownik, na przykład strażak, ma trzy kolory kart. Czerwona oznacza pacjenta „do natychmiastowej ewakuacji" – zatrzymanie oddychania, krążenia, człowiek od razu wymaga pomocy. Druga grupa to karta żółta oznaczająca „do odroczonej ewakuacji". To ci, którzy są w ciężkim stanie, ale mogą poczekać. I grupa zielona – ci, którzy mogą się ewakuować na własnych nogach, gdy wskaże im się kierunek.

A co z martwymi?

– Strażak nie decyduje o śmierci. Nawet gdy znajdzie kogoś ewidentnie martwego, przydziela mu kartę żółtą – „odroczona ewakuacja". No bo faktycznie w tym przypadku jest to odroczona ewakuacja – ratownik nie musi podejmować ostatecznych decyzji. Dopiero lekarz przydziela kartę czarną oznaczającą śmierć.

Jak pan nie chciałby umrzeć?

– Anestezjolodzy zwykli twierdzić, że powinniśmy nosić bransoletki z napisem „Jestem anestezjologiem. Uprzejmie proszę nie reanimować!". Nie chciałbym potem cierpieć na intensywnej terapii i miesiącami dogorywać w szpitalu. To, czego ludzie mają prawo najbardziej się bać, to jakość umierania w tym kraju. To, że przychodzi nam często nie umierać, ale zdychać w parszywych warunkach.

Ma pan taką bransoletkę?

– Nie, bo to i tak nie ma sensu. Zgodnie z obowiązującym prawem istnieje bezwzględny obowiązek ratowania mnie. Prawdę mówiąc, mam wątpliwości, czy ten brak zgody na podejmowanie decyzji o własnym ciele ma sens. Weźmy choćby samobójców. Czy naprawdę mam prawo przywracać na siłę tego człowieka do życia i przysparzać mu kolejnych cierpień? W ten sposób uznaję, że jest durny i nie ma pojęcia, co czyni. Zatem wiem lepiej od niego, co dla niego dobre. Może powinienem uszanować jego decyzję?

To już tylko krok do eutanazji...

– Cóż, jeśli chodzi o eutanazję, to sprawa wcale nie jest taka prosta. Był taki bardzo mądry człowiek, profesor Marek Sych z Krakowa, który zajmował się między innymi zagadnieniem eutanazji. Wyróżniał on kilka rodzajów przyzwolenia na śmierć. Czy sytuacja, w której starsza osoba ma tyle pieniędzy, że wystarczy jej albo na jedzenie, albo na niezbędne leki, nie jest faktycznie zgodą na jej śmierć? A co jeśli w jakimś mieście są cztery aparaty do dializy nerek, które wystarczają dla 70 procent chorych? Mimo wielkich słów i licznych frazesów tyle razy zgadzamy się na rozmaite odmiany śmierci, że trudno rozważać eutanazję jako coś niezwykłego i odosobnionego.

Czyli dopuszcza pan śmierć na życzenie?

– Tak, ale tylko wtedy, gdy jest to przerwanie cierpień fizycznych, których nie da się uniknąć. Nie zgadzam się na przerwanie życia z powodów społecznych czy jakichś dylematów psychicznych, choć z pewnością takie przypadki stale mają miejsce.

Jest gdzieś w tym wszystkim miejsce na zmartwychwstanie?

– Z punktu widzenia lekarza zmartwychwstanie to sukces akcji ratowniczej. Człowiek znajdujący się w stanie śmierci klinicznej, któremu nie udzieli się pomocy, z pewnością umrze. Więc przywrócenie do życia osoby, która nie oddychała, a jej serce nie biło, jest niczym innym jak zmartwychwstaniem – powrotem zza grobu.

Wywiad z archiwum tygodnika Przekrój

Nauka
Człowiek poznał kolejną tajemnicę orangutana. Naczelny potrafi się leczyć
Nauka
Czy mała syrenka musi być biała?
Nauka
Nie tylko niesporczaki mają moc
Nauka
Kto przetrwa wojnę atomową? Mocarstwa budują swoje "Arki Noego"
Nauka
Czy wojna nuklearna zniszczy cała cywilizację?