Jimmy Page, założyciel Led Zeppelin, kończy 80 lat

9 stycznia 1944 r. urodził jeden z najbardziej wpływowych rockowych muzyków, wirtuoz gitary, założyciel Led Zeppelin – Jimmy Page.

Publikacja: 08.01.2024 09:42

Jimmy Page, założyciel Led Zeppelin, kończy 80 lat

Foto: PAP/Newscom/Rocco Spaziani

Pod koniec 1969 roku album „Led Zeppelin II" zdetronizował na szczycie listy przebojów „Abbey Road" Beatlesów i „Let It Bleed" The Rolling Stones – płyty największych gigantów pierwszej dekady rock and rolla. Królem drugiej dekady stał się zespół kierowany przez Jimmy'ego Page'a – czarnoksiężnika z gitarą.

Jimmy Page, rockowy Faust

John Paul Jones, basista Led Zeppelin, żartował, że gdyby prawdziwe były plotki o cyrografie podpisanym z diabłem w zamian za pomoc w stworzeniu nieśmiertelnej muzyki zespołu, gitarzyście nie starczyłoby krwi i atramentu, tak wielkie stworzył rockowe dzieło. Jakkolwiek by było – cyrografów nie podsuwa się beztalenciom, a jeśli uznać Page'a za rockowego Fausta, stał się nim, bo był jednym z najbardziej utalentowanych rockowych gitarzystów, muzyków i kompozytorów na świecie.

Zanim świat poznał jego nazwisko, zagrał jako artysta sesyjny w nieśmiertelnych hitach „You Really Got Me" The Kinks, „Baby Please Don't Go" Them z Vanem Morrisonem i na debiutanckim singlu The Who „I Can't Explain", bondowskim "Goldfinger" Shirley Bassey czy "As Tears Go By" Marianne Faithfull. Keithowi Richardsowi pokazał, jak wykonać solówkę w „Heart of Stone". Zagrał na debiutanckiej płycie Joe Cockera “With a Little Help from My Friends”. Brał udział w nagraniu „Beck's Bolero” supergrupy Jeffa Becka. Uczył się u Johna McLaughlina, znanego później z The Mahavishnu Orchestra. – Jako pierwszy muzyk pop miałem swój sitar, przysłany prosto z Indii – chwalił się. Wyprzedził pod tym względem George'a Harrisona.

Jego talent dostrzeżono w londyńskim klubie Marquee. Tam pojawiali się przyszli muzycy The Rolling Stones i The Yardbirds, zafascynowani bluesem. Dostał zaproszenie do pracy w studiach EMI.

– Problem pojawił się, gdy wciśnięto mi w dłoń kartkę z rzędami kropek i linii. Wszystko to przypominało wrony siedzące na drutach, coś okropnego – wspominał pierwszy kontakt z nutami, których nie znał. To nie przeszkodziło mu w karierze muzyka sesyjnego, ponieważ członkowie zespołów zyskujących sławę w pierwszej połowie lat 60. nie tylko nie znali nut: oni nie umieli dobrze grać.

Przyjaciele Clapton i Beck

Gdy menedżer The Yardbirds Giorgio Gomelsky zapytał, czy nie miałby ochoty zastąpić odchodzącego z grupy Erica Claptona, Jimmy zrezygnował z tygodniowej gaży 25 funtów, bo już wtedy zarabiał trzy razy tyle. Polecił do zespołu swojego przyjaciela Jeffa Becka. Muzykowali jeszcze jako nastolatki w szkole. Grali w salonie Page'ów, gdzie, jak wspominał Beck, „nie było miejsca, żeby przekręcić potencjometr w gitarze".

Dzięki Claptonowi Page poznał francuską modelkę Charlotte „Charly" Martin, która po latach została jego żoną i matką pierwszego dziecka. Ale do debiutu namówiła go Jackie DeShannon. Singiel „She Just Satisfies" ukazał się w lutym 1965 roku. Potem dał się namówić Beckowi na udział w The Yardbirds.

– Zwrócił kiedyś uwagę na właściwy sposób ubierania się – wspominał Jim McCarty. – Interesowały go też różne perwersje, choć nie mówił na ten temat zbyt wiele. Czasami napomknął coś o jakichś „zboczonych" przedmiotach czy markizie de Sade.

Z tego okresu zachowały się promocyjne zdjęcia The Yardbirds, na których widać Page'a noszącego niemiecką odznakę wojenną z orłem dzierżącym w szponach swastykę. Gdy Jeff Beck zrezygnował z zespołu, Page stanął na czele The Yardbirds i mógł sobie pozwolić na kupno barki zacumowanej u brzegu Tamizy. Prenatalną formą Led Zeppelin byli The New Yardbirds. W tym okresie pojawił się u boku Page'a jeden z najsłynniejszych rockowych menedżerów Peter Grant.

To wtedy Atlantic wypłacił zespołowi Page'a 200 tysięcy dolarów z tytułu podpisanego na pięć lat kontraktu dystrybucyjnego. Była to rzecz niespotykana w przypadku grupy, która nie miała jeszcze żadnych nagrań. Dodatkowo Grant i Page zachowali całkowitą kontrolę nad sprawami artystycznymi. Koszt realizacji debiutanckiej płyty Led Zeppelin wyniósł 1782 funty. Grupa spędziła w studiu 32 godziny.

Sukces finansowy Zeppelinów oparty był też na tym, że nie wydawali singli. – Jeśli możesz sobie pozwolić na niewydawanie singli, to na pewno nie wypadłeś sroce spod ogona – tłumaczył Grant. Poza tym single nie dawały wielkiego zarobku. Żeby posłuchać nagrań, trzeba było kupić longplay, a milion sprzedanych płyt dawało 10 mln dolarów. Już pod koniec 1970 roku Page kupił za 100 tysięcy funtów wiejską posiadłość Plumpton Place z czasów króla Jakuba. Dom otoczony był fosą, a całość opadała tarasami w stronę jeziora.

– Ten zespół nie potrzebuje żadnej promocji – mówił Grant organizatorowi koncertów. – Niech pan tylko ogłosi przez radio, że Led Zeppelin występuje w Madison Square Garden, a za godzinę ma pan wszystkie bilety wyprzedane!

Page, który przez kilka lat pracował w studiach nagraniowych, był nie tylko wirtuozem, ale i muzykiem przygotowanym do roli producenta. Dlatego płyty Led Zeppelin odznaczają się najlepszą jakością dźwięku i brzmienia. Jimmy odpowiadał za nagrywanie, miksowanie, kształt utworów. Mówił: – Ludzie nie są tego świadomi. Myślą, że całymi dniami siedzimy wygodnie na tyłkach, ale tak nie jest. Od momentu założenia grupy nie byłem na żadnych wakacjach.

Uczeń Crowleya

Sprawował też nadzór nad stroną graficzną projektu związaną z dziwaczną nazwą Ołowiany Zeppelin – niepokojąca jak fascynacja Anglików wojen niemieckimi siłami zbrojnymi. Przecież na pierwszych dwóch płytach Anglicy podziwiali niemiecki zeppelin i niemieckich lotników.

Zespół fascynował przeciwieństwami. Page, kruczowłosy czarnoksiężnik, był przeciwwagą dla wokalisty, złotowłosego „bożka" Roberta Planta. Jimmy zawsze dbał o wygląd. Jadąc samochodem na tylnym siedzeniu, krzyczał do kolegów: „Zamknijcie to okno! Mam już całą fryzurę rozpieprzoną!". Przed koncertami stał przed lustrem i podziwiał samego siebie. Używał nawet lokówek, a gdy je zdejmował, kwadrans spędzał na szczotkowaniu włosów. Grant żartował: – Powiedzcie naszej panience, że limuzyny już czekają przed hotelem. Czy nasza laleczka nie powinna już przypudrować sobie noska przed koncertem?

W Los Angeles krawcowa znana pod pseudonimem Coco przygotowała mu kostium, na który złożyły się czarne, rozszerzane ku dołowi i bogato haftowane spodnie oraz czarny obcisły żakiet ozdobiony motywem smoka i symboli znaków zodiaku: Koziorożca, Raka i Skorpiona. Tak rodziła się legenda czarodzieja gitary. Ale jej tajemnica kryła się jeszcze w dzieciństwie...

– Mając bodaj 11 lat, przeczytałem książkę „Magia w teorii i praktyce", ale minęło kilka lat, zanim połapałem się, o co naprawdę tam chodziło – wspominał. Autorem był okryty złą sławą poeta i awanturnik Aleister Crowley. Słynny okultysta stał się postacią znaną i podziwianą wśród rówieśników Jimmy'ego jako bohater brytyjskich wolnomyślicieli buntujących się przeciwko pruderii epoki wiktoriańskiej. Beatlesi umieścili jego podobiznę na okładce albumu „Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band".

Studiując w Cambridge, Crowley zaczął eksperymentować z czarnoksięskimi rytuałami. Jako członek Loży Złotego Świtu i założonej przez siebie Loży Srebrnej Gwiazdy wcielał w życie postulat „seksualnej magii" z udziałem kobiet i mężczyzn. Używał haszyszu, opium, kokainy i heroiny. W epoce Freuda i Einsteina badał granice podświadomości i kosmicznej rzeczywistości. Jego „Dziennik narkotykowego maniaka" czy erotyczne „Śnieżynki z ogrodu wikariusza" były symbolem obsceniczności.

Fascynacja Page'a okultystą narastała. Kupił Boleskine House należący do Crowleya, a zbudowany na miejscu pochodzącego z około X w. kościoła, który został spalony wraz z całym otoczeniem. Stał się właścicielem księgarni Equinox specjalizującej się w tematyce okultystycznej. – W całym Londynie nie było ani jednej dobrej księgarni z literaturą okultystyczną. Byłem wściekły, nie mogąc znaleźć książek, na których mi zależało – wyznał w jednym z wywiadów. W 1972 roku mógł się poszczycić jedną z największych kolekcji przedmiotów związanych z postacią Aleistera Crowleya.

Abstrahując od faktycznych powodów fascynacji Page'a, wyraża się w niej również dążenie do samorealizacji, przypominające myślenie Nietzschego o nadczłowieku, który zmienia świat wedle swojego planu. „Nasza duchowa świadomość poprzez wolę i jej narzędzia oddziałuje na przedmioty materialne w celu wywołania zmian, które zaowocują ustanowieniem nowych warunków istnienia pożądanej przez nas świadomości. To jest definicja Magii" – pisał Aleister Crowley w „Wyznaniach".

– Choć nie zgadzam się ze wszystkim, co powiedział, był niewątpliwie wizjonerem – mówił Page. – Nie chcę za bardzo zagłębiać się w ten temat, bo to dla mnie kwestia bardzo osobista i nie ma nic wspólnego z tym, co robię jako muzyk. Poza tym, że zastosowałem jego nauki w codziennym życiu.

Grant deklarował, że zespół nie wymaga promocji, ale plotki o okultyzmie grupy były najlepszą reklamą, lansowały bowiem to, co tajemnicze, niepoznawalne, wyjątkowe. Tworzyły wizerunek muzyka. Już w czasie The Yardbirds Page grał smykiem na gitarze, a potem rytuał koncertowy współtworzyło używanie thereminu – instrumentu opartego na wykorzystaniu fal radiowych. Page wyglądał, jakby grał rękami na niewidzialnej harfie. Efekt robił wrażenie muzycznych czarów.

Okultystyczną legendę Page'a tworzyły też plotki o backmaskingu, czyli wgranych w piosenki komunikatach, które można było zrozumieć, słuchając nagrań od tyłu, w tym „The Stairway to Heaven". Zmarnowano wiele płyt i igieł, by ze słyszanego w ten sposób bełkotu wyłapać rzekome: „Piję za zdrowie mojego słodkiego szatana". Z kolei pierwsze egzemplarze „Led Zeppelin III" miały zawierać komunikat: „Rób to, co chcesz, i niech tak się stanie", czyli cytat z Crowleya.

Szaradą jest okładka albumu „Led Zeppelin IV" zaprojektowana na podstawie rysunku autorstwa Pameli Colman Smith, wykorzystanego w talii tarota stworzonej przez brytyjskiego okultystę Arthura Edwarda Waite'a. Postać Pustelnika, jak tłumaczył Jimmy, „była symbolem osoby poszukującej światła prawdy (...) samodzielności i mądrości". Nie bez znaczenia okazały się graficzne symbole, które przypisali sobie muzycy. Ten Page'a pozostaje do dziś najbardziej nieodgadniony. – Miała to być jeszcze jedna sztuczka wprowadzająca zamieszanie w mediach – bagatelizował sprawę muzyk.

Wizerunek czarnoksiężnika podtrzymał film „The Song Remains the Same". Oglądamy gitarzystę w jego posiadłości w Plumpton Place, gdy patrzy na fosę, w której pływają dwa czarne łabędzie. Potem gra na lirze korbowej, ale najbardziej plotkowano o oczach błyszczących czerwonych blaskiem. Użyto specjalnego efektu świetlnego. Następnie Page zaprezentował się w Boleskine House przy pełni księżyca, z jeziorem Loch Ness w tle. Wspinał się na stromą skałę, na której szczycie stoi tajemniczy zakapturzony Pustelnik z lampą.

Seria odlotów

Ostatecznie dla Page'a Crowley okazał się prorokiem czasów rockowego hedonizmu. Nie może być Fausta bez Małgorzaty, a jej rolę grały dziewczyny zwane groupies, szukające towarzystwa rockowych gwiazd. Pierwszą stała się Pamela Miller, była kochanka Jima Morrisona. Zobaczyła Jima podczas orgii w nocnym klubie Thee Experience: „Jimmy siedział gdzieś z boku – napisała w pamiętnikach. – Przypatrywał się wszystkiemu w taki sposób, jakby sobie to wyobrażał".

Pamela odkryła w bagażu Page'a kolekcję pejczy. – Nie martw się, panno P., na pewno nie użyję ich na tobie. Nigdy cię w ten sposób nie zranię – obiecywał. Pozwoliła mu „robić różne rzeczy" dla zabicia dojmującej nudy. – Konkurencja między dziewczynami była niesamowita – wspominał muzyk.

Kolejną kochanką była Bebe Buell. Z nią odwiedzał restaurację Rainbow Bar & Grill w Los Angeles, która do dziś stanowi jeden z punktów wizyt fanów rocka w mieście. Pojawiał się tam w towarzystwie ochrony. „W L.A. była taka wojna o Jimmy'ego wśród tamtejszych groupies, że prawdopodobnie dochodziło do podkładania sobie żyletek w hamburgerach. Może chodziło tu o muzykę? – wspominała Bebe w biografii „Rebel Heart". – A może o tę całą satanistyczno-edwardiańską otoczkę? Może miał w sobie coś z sir Lancelota? Nie wiedziałam tego ani nie obchodziło mnie to. Musiałam się pozbierać i uświadomić sobie, że dysponował przyrodzeniem jedynie średniej wielkości".

14-letnia modelka Lori Lightning została dowieziona wprost do łóżka gitarzysty, a jej mamę przekonał do siebie za pomocą prezentów, kwiatów i swego wyrafinowanego, bardzo angielskiego stylu bycia. – Zachowywał się spokojnie i uprzejmie – wspominała Lori pierwsze spotkanie z dwukrotnie starszym od siebie mężczyzną. – Można było od razu się w nim zakochać.

W 1973 roku Led Zeppelin pozwoliło sobie na kolejny odlot – wyczarterowało luksusowo wyposażonego Boeinga 720B, znanego jako „Starship". Kosztował 2500 dolarów za godzinę lotu. Podłogi w samolocie wyłożone były miękkimi dywanami. Miał sypialnie i łazienki. Na ekranie telewizora pulsowały scenki z filmów porno, a muzykami opiekowały się piękne stewardesy.

Odlot trwał również w sferze używek. Page rozsmakował się w kokainie. Wciągnięciu kreski towarzyszył kieliszek Dom Perignon rocznik 1966 – Nawet jeśli byliśmy totalnie nawaleni, na scenie zawsze jakoś dawaliśmy radę – wspominał. – Czułem się niczym zakorkowany czajnik z wrzącą wodą. Mogłem pozostawać na nogach przez pięć kolejnych nocy i nie wpływało to negatywnie na moją grę. Natomiast gdy schodziłem ze sceny, poziom emocji nie opadał, adrenalina wciąż krążyła w żyłach i nie mogłem jej wyhamować. Wszystko było takie ekscytujące, po cóż więc miałbym iść do łóżka? Mogłoby mnie przecież coś ominąć!

A potem przyszedł czas na heroinę, która pogłębiała introweryczną naturę Page'a. Kiedy jeden z organizatorów koncertów zobaczył Jimmy'ego na scenie, zapytał: „Czy ten facet ma zamiar przeżyć koncert?". Innym razem wszedł na scenę w oficerkach i czapce esesmana. Krążyły plotki tym, jak Page stracił przytomność podczas wywiadu i kontynuował rozmowę, leżąc na podłodze. Potrafił zniknąć w środku nocy, by w damskiej toalecie pochłaniać narkotyki z drag queens.

Po latach komentował: – Graliśmy koncerty trwające po trzy i pół godziny. Po czymś takim schodzisz ze sceny i wcale nie chce ci się jechać do hotelu na kubek gorącego kakao. Oczywiście, było to szaleństwo. Oczywiście, było to zwariowane życie. A związane z tym ryzyko? Nasze zachowanie było lekkomyślne. Fajnie, że wciąż tu jestem i mogę się dziś z tego śmiać, ale był to z naszej strony całkowity brak odpowiedzialności. Mogłem umrzeć i opuścić wiele osób, które kochałem.

Archiwista Led Zeppelin

Tymczasem zmarł ktoś inny. Stało się to w kolejnej rezydencji muzyka Mill House, niedaleko królewskiej posiadłości Windsor. Zbudowaną z czerwonej cegły georgiańską rezydencję nad brzegiem Tamizy kupił od aktora Michaela Caine'a za 900 tysięcy funtów. Zeppelini ucztowali tam przed kolejnym tournée. – To była tragiczna sytuacja – wspominał John Paul Jones. – Jimmy i Robert siedzieli w salonie i z czegoś się śmiali, a ja musiałem wejść, powiedzieć, żeby przestali, i poinformować o tym, co się stało.

John Bonham zmarł po wypiciu półtora litra wódki. 4 grudnia 1980 roku żyjący muzycy Led Zeppelin poinformowali świat, że zespół przestaje istnieć. To być może wtedy Page zdał sobie sprawę z proroczego tytułu kompozycji „Ostatnia walka Achillesa" z ostatniej studyjnej płyty Zeppelinów. – Cały czas komponowałem dla zespołu, zajmowałem się produkcją i całą resztą – wyznał. – To było moje życie. Śmierć Bonhama mnie przytłoczyła. Uświadomiliśmy sobie, że żaden z nas poza Zeppelinami nie grał z muzykami równymi sobie.

To okazało się achillesową piętą muzyka, który od śmierci Bonhama nie wyszedł de facto poza rolę strażnika dziedzictwa Led Zeppelin. A jeśli mówi się, że jest Faustem rocka, to za nadzwyczajne muzyczne talenty pokutuje już za życia w piekle niemożności stworzenia dzieła większego niż Led Zeppelin. Cień nadziei dał koncert w 2007 r. „Celebration Day”, który chciała obejrzeć 25 mln fanów (tyle osób zalogowało się na serwerze). Potem szachował podobno Roberta Planta próbami ze Stevenem Tylerem i planami tournée, ale i z nich nic nie wyszłop.

Żadna z jego supergrup nie odniosła sukcesu i nie przetrwała dłuższego czasu - XYZ, The Firm czy The Honeydrippers, choć nagrał dobre płyty w duecie Coverdale–Page oraz Page and Plant („Walking into Clarksdale”, który przyjechał w 1998 r. do Polski czy wcześniejszy „No Quarter: Jimmy Page and Robert Plant Unledded”). Koncertował z The Black Crowes i wydał koncertowy album z nimi.

Czarnoksiężnik stał się archiwistą swojej sławy. Przez lata remasterował dzieła Led Zeppelin, publikując również to, co wcześniej niewydane. O swojej mołojeckiej sławie opowiadał w dokumencie "Będzie głośniej". Ujawnił ze Stonesami niepublikowaną piosenkę „Scarlet”, w której gościnnie zagrał. Zwycięsko wyszedł z procesu o rzekomy plagiat „Schodów na nieba”.

Pod koniec 1969 roku album „Led Zeppelin II" zdetronizował na szczycie listy przebojów „Abbey Road" Beatlesów i „Let It Bleed" The Rolling Stones – płyty największych gigantów pierwszej dekady rock and rolla. Królem drugiej dekady stał się zespół kierowany przez Jimmy'ego Page'a – czarnoksiężnika z gitarą.

Jimmy Page, rockowy Faust

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Muzyka popularna
40-lecie The Cult w Warszawie
Muzyka popularna
Pat Metheny: znajduję rezonans z polską duszą
Muzyka popularna
Timberlake w Krakowie, czyli nie tylko stanik Janet Jackson i „jedno martini”
Muzyka popularna
Zmarł John Mayall, mistrz Claptona, Fleetwooda, Greena
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Muzyka popularna
Lenny Kravitz krzewił miłość w Łodzi. Wspaniały koncert w Atlas Arenie