Pisać jak Andrzej Dobosz

Nikt nie potrafi pisać tak jak Andrzej Dobosz, dlatego też każdemu adeptowi szlachetnej sztuki pisarstwa (bo to może być sztuka!) należy stawiać wysokie wymagania: pisz jak on! Ech, iluż grafomanów pozbylibyśmy się w okamgnieniu.

Publikacja: 29.11.2008 01:21

Pisać jak Andrzej Dobosz

Foto: Rzeczpospolita, Andrzej Krauze And Andrzej Krauze

Pomarzyć rzecz dobra, niemniej najnowszy tom felietonów czy – może bardziej ogólnie – tekstów Andrzeja Dobosza odkładałem po przeczytaniu z melancholią. Bo czy to jest normalne, by człowiek tak po mistrzowsku władający piórem, o tak wielkiej erudycji, z tak oryginalną wyobraźnią, przenikliwy, przewrotny i czuły zarazem, mądry i pewnie dlatego bezlitosny dla głupców, wierny w zauroczeniach, prostolinijny w sprawach zasadniczych a wyrafinowany zawsze i wszędzie; otóż by taki człowiek wydawał książki co siedem lat, zbierając w nieokazałe wcale zbiory okruchy, które gdzieś po drodze porozrzucał, najczęściej po szpaltach „Tygodnika Powszechnego”. Należy rozumieć, że po „Ogrodach i śmietnikach” następną książkę, zresztą dopiero czwartą w całym dorobku Dobosza, przeczytamy w roku 2015. Nie wcześniej.

Oczywiście autor „Ogrodów i śmietników” nigdy nie żył wyłącznie z pióra. Po studiach – wylicza – „był redaktorem wydawnictwa, kierownikiem literackim teatru, pływał na statku po Wiśle. Został wybrany do rady rejsu. Jesienią 1974 r. rozpoczął podróż na Zachód, dotychczas niezakończoną. Najczęściej przebywa w Paryżu bądź w Warszawie”.

Wszystko to prawda, z tym że wśród niewymienionych w tym CV fachów znajduje się księgarstwo, a księgarzem był Andrzej Dobosz znamienitym. Piszę „był”, gdyż trzy miesiące temu zamknął księgarnię Librairie Dobosz w Paryżu, choć nie znaczy to, że książki staną mu się mniej drogie. Przeciwnie, choroba bibliofilska, piękna choroba, z wiekiem wzmaga się.

Wszystko to jednak – plus dziesiątki innych komplementów i aktów strzelistych, na które brak tu miejsca – nie zmienia mojego graniczącego z pewnością podejrzenia, że Andrzej Dobosz – słynny Filozof z filmu „Rejs” – jest przede wszystkim wybitnym improduktywem. Tym większa radość, że z tej improduktywności czasem jednak coś powstaje, jak właśnie „Ogrody i śmietniki”.

Felietonistyka Dobosza osadzona jest w lekturach autora, a że czyta on bez przerwy, tematów mu nie brakuje. Ponieważ jak najsłuszniej wyżej ceni literaturę powstałą przed laty niż tę wczorajszą czy dzisiejszą, od większości felietonistów różni się dystansem, jaki ma do ludzi i rzeczy współczesnych. Nieprzypadkowo pod swoimi tekstami we „Współczesności” podpisywał się jako Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia.

Wielokrotnie, w różnych tekstach, powraca Andrzej Dobosz do osób, którym zawdzięcza najwięcej – w edukacji i w życiu. Dlatego przewijają się w jego felietonistyce: Zbigniew Raszewski, Maria i Stanisław Ossowscy, Klemens Szaniawski, Jerzy Giedroyc, a i Jerzy Pelc, Jan Kott, Jerzy Pomianowski. Oddaje sprawiedliwość postaciom wielce zasłużonym, zacnym, ale pomijanym bądź odrzucanym przez warszawski Salon, takim jak Andrzej Biernacki – „jeden z ważnych świadków minionego stulecia”, któremu poważnie utrudniła życie „zbyt dobra pamięć o wczesnych latach pięćdziesiątych”.

Uśmiech Dobosza, jakby przyklejony do jego charakterystycznej twarzy, zmienia się w grymas, gdy autor dotyka spraw, których nie da się wyjaśnić w jakikolwiek racjonalny sposób, a obraźliwych dla inteligencji i pamięci zbiorowej Polaków. Publikując w styczniu 2004 r. tekst, który ostatecznie zatytułował „Zadania językowe”, wyjaśnia, że właściwie powinien dać mu inny tytuł – „Bezwstyd”.

Bo jak to było możliwe, że w Wyższej Szkole Komunikowania i Mediów Społecznych im. Jerzego Giedroycia jedynymi uczonymi w stopniu profesora byli Pastusiak i Frelek! „W tej sytuacji – analizuje na zimno Dobosz – najgorzej byłoby ulec emocjom i ograniczyć się do obelg. Rozważałem kolejno użycie kilkunastu możliwych. Każda z nich miała zakres szerszy lub węższy niż proceder, który rozważam. Wciąż nie znajduję jednego właściwego słowa”.

Odpowiednie dać rzeczy – słowo to naprawdę poważny problem. Bo też – wywodzi dalej autor – dlaczego mamy się godzić na nazwę Lewicy Demokratycznej? „Gdy Sojusz Lewicy Demokratycznej oddaje hołd tak wybitnemu przedstawicielowi lewicy niedemokratycznej jak generał Jaruzelski, to na czym miałyby polegać między nimi różnice? Z nazbyt wielkim spokojem przyjmujemy przywłaszczenie samego pojęcia: lewica. Ja sam gdzieś w środku tego tekstu z rozpędu omal nie użyłem trzech literek: SLD. Powtarzając je w każdym wydaniu, przyzwoite pisma i gazety utrwalają nawyk przyzwolenia na polszczyznę zdeprawowaną”.

Andrzej Dobosz to autor wyjątkowy, potrafiący codzienne głupstwa i śmieszności naszego życia zuniwersalizować, przy tym ukazując je w całej okazałości. Tak, na przykład, w 2001 roku zareagował na opublikowane w „Rzeczpospolitej” (z którą współpracuje, ku naszemu żalowi, sporadycznie; dobrze przynajmniej, że czyta) wyniki badań OBOP. Wyczytał wtedy, że „codzienne picie czystej wody zależy od poziomu wykształcenia. Wodę pijają najczęściej absolwenci wyższych uczelni oraz 70 procent osób, które oceniają, że dobrze im się powodzi”.

„Natychmiast – pisze Dobosz – w odruchu solidarności nalałem sobie szklankę wody. W PRL wypijałem więcej czystej wody. Obecnie piję ją w części w postaci herbaty. Odkąd w roku 1963 zostałem poczęstowany herbatą Earl Grey Twininga, straciłem upodobanie do gatunków dostępnych wówczas w Polsce. Earl greya dostawałem czasem jako prezent przywożony z zagranicy; 200-gramową puszkę, raz – dwa razy do roku. Na co dzień pijałem wodę mineralną. Już wówczas w paru warszawskich domach jeżdżono po wodę do takiej herbaty za miasto. Teraz w Paryżu używam do herbaty wody z kranu, w Warszawie kupuję mineralną. W roku 56 w czasie miesięcznego pobytu na obozie wojskowym – poza paroma dniami spędzonymi w szpitalu dywizji – nie wypiłem kropli wody. Całe nasze pragnienie zaspokajaliśmy z konieczności piwem. Woda zawarta w piwie nadal gasi pragnienie osób mniej wykształconych”.

Tyle jest jeszcze do podpatrzenia i znalezienia w naszych ogrodach i śmietnikach. Tyle do opisania! Panie Andrzeju – za pióro! Tak bardzo prosimy!

[i]Andrzej Dobosz „Ogrody i śmietniki”. Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2008[/i]

Pomarzyć rzecz dobra, niemniej najnowszy tom felietonów czy – może bardziej ogólnie – tekstów Andrzeja Dobosza odkładałem po przeczytaniu z melancholią. Bo czy to jest normalne, by człowiek tak po mistrzowsku władający piórem, o tak wielkiej erudycji, z tak oryginalną wyobraźnią, przenikliwy, przewrotny i czuły zarazem, mądry i pewnie dlatego bezlitosny dla głupców, wierny w zauroczeniach, prostolinijny w sprawach zasadniczych a wyrafinowany zawsze i wszędzie; otóż by taki człowiek wydawał książki co siedem lat, zbierając w nieokazałe wcale zbiory okruchy, które gdzieś po drodze porozrzucał, najczęściej po szpaltach „Tygodnika Powszechnego”. Należy rozumieć, że po „Ogrodach i śmietnikach” następną książkę, zresztą dopiero czwartą w całym dorobku Dobosza, przeczytamy w roku 2015. Nie wcześniej.

Pozostało 86% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski