Joannie Guze zawdzięczałam fascynację impresjonizmem. Książka poświęcona głównym twórcom tego kierunku, po raz pierwszy wydana w 1964 roku, doczekała się pięciu edycji. Napisana przystępnie, z pasją, do tego piękną polszczyzną nie zdezaktualizowała się do dziś, podobnie jak zbiór esejów „Na tropach sztuki” (1968) czy szkice „Dialogi ze sztuką” (1992). Guze należała do pokolenia, któremu kulturę francuską wpojono w trakcie edukacji. Urodzona w 1917 r. w Żytomierzu, studiowała filozofię i historię sztuki we Lwowie. Po wojnie zamieszkała w Krakowie. Zanim zajęła się tłumaczeniem, pojechała na stypendium do Paryża (1948 – 1949), z Julią Hartwig. „Czytałyśmy książki, oglądałyśmy obrazy i stałyśmy w kolejkach, żeby dostać się na koncerty, czasem od 10 wieczorem do rana, aż otworzyli kasy – wspominała. – Był straszny głód kultury”. Wspólnie z Hartwig przełożyły „Dzienniki” Delacroix. Uważały za sukces, że nie widać „szwów”.

Translatorską karierę zaczęła od tekstów rosyjskich, m.in. Turgieniewa. Potem, jak mówiła, znudziła się i przeszła na francuski. Specjalizowała się w klasyce, przełożyła dzieła Chateaubrianda, Verne’a, Dumasa, Stendhala, a także pisma o sztuce Baudelaire’a i braci Goncourt oraz „Listy do brata” van Gogha i „Fizjologię smaku” Brillant-Savarina, arcydzieło gawędy kulinarnej. Od Camusa dostała pisemne zezwolenie na przekład całej jego prozy – choć nie prosiła o to. Okazało się ważne, gdy autor „Dżumy” dostał Nobla.