Fanatycy z radykalnej lewackiej organizacji RAF, która na przełomie lat 60. i 70. XX wieku sterroryzowała Niemcy Zachodnie, głosili, że jeśli nie wystarczą ich „racjonalne” argumenty, spróbują bomb odłamkowych. I rzeczywiście: w pewnym momencie argumenty nie wystarczyły. Wtedy zaczęły się zamachy na domy handlowe, bazy stacjonujących w Niemczech wojsk alianckich czy siedzibę koncernu Springera. Na takim tle szwedzki prozaik Steve Sem-Sandberg ukazuje postać Ulrike Meinhof. To ona jest tytułową Teresą.
[srodtytul]Szukając granic[/srodtytul]
Autor zastanawia się, gdzie przebiega linia oddzielająca społeczne zaangażowanie od fanatyzmu. Przyszłą terrorystkę poznajemy jako dziennikarkę, która w artykułach chciała podejmować palące kwestie społeczne — niemiecką politykę wobec azylantów czy sytuację w szkołach dla trudnej młodzieży, przez władze zamienianych w więzienia. Któregoś dnia Meinhof doszła do wniosku, że dotychczasowa działalność nie wystarcza a jedynym rozwiązaniem jest przemoc. W działania RAF zaangażowała się bez reszty, ale szybko popadła w konflikt z towarzyszami.
Nie uznawała kompromisów. Nie chciała negocjować ze światem, wolała z nim walczyć. Nawet za cenę życia. Została aresztowana w czerwcu 1972 r. w Hanowerze. W jej bagażu policja znalazła dwa ręczne granaty, pistolet automatyczny i ukrytą w pudle na kosmetyki czteroipółkilogramową bombę. Cztery lata później kobieta popełniła samobójstwo w celi więzienia Stuttgart-Stammheim. Wśród hipotez, jakie stawia Sem-Sandberg, jest i taka: Meinhof kierowało „wyjątkowo silne, niektórzy powiedzieliby fanatyczne, poczucie sprawiedliwości”.
[srodtytul]Niebezpieczna gra[/srodtytul]