Leżące za miedzą, słowiańskie regionalne mocarstwo, które rozpadło się kilkadziesiąt lat przed czasami naszego Mieszka I. Śledząc jego losy w książce Witolda Chrzanowskiego, obserwujemy, jak chrześcijańska cywilizacja zbliża się do terenów przyszłej Polski. Autor jest zresztą zwolennikiem tezy, że chrystianizację kraju Wiślan, czyli dzisiejszego południa naszego kraju, rozpoczęli właśnie Morawianie.
Chrzanowski przypomina mi nieco Pawła Jasienicę. Po pierwsze, ewidentnie ma talent pisarski - jego styl stoi o co najmniej klasę wyżej od przeciętnej rynkowej polskich historyków. Po drugie, do historii podchodzi personalnie: każdy rozdział "Państwa Wielkomorawskiego.." to opis panowania kolejnego władcy.
Z tym związany jest też zarzut, który można wysunąć pod adresem autora. Tak się skoncentrował na politycznych intrygach i militarnych starciach książąt, królów, kaganów, gyulów itp., że zapomniał napisać choćby w kilku akapitach, co robił na co dzień morawski kmieć, by wyżywić rodzinę, a nadwyżkę przekazać na sfinansowanie szaleństw wspomnianych wyżej wiekopomnych postaci.