Cykl tandemu Marek Krajewski/Mariusz Czubaj z nadkomisarzem Jarosławem Paterem w roli głównej zaczął się rok temu „Aleją samobójców”. Teraz dostaliśmy „Róże cmentarne” i z pewnością na tym seria się nie zakończy, bo taka chałtura – to złotonośna kura.
Znów w Trójmieście panują upały. A Patera prześladuje pech. Pośliznął się na kafelkach odnowionej łazienki i potłukł żebra (ale śmieszne!). Gorzej, że musi zrezygnować z urlopu i zająć się sprawą trudną, krzyżującą jego uczuciowe plany. Bo szpakowaty policjant takowe posiada: adoruje asystentkę z domu bogatych starców, z którą los zetknął go podczas rozwiązywania afery z poprzedniej książki. Z rzeczoną Joanną zamierza właśnie udać się do Grecji. Tymczasem – klops.
Wszystko przez skacowanego robotnika tartaku. Zamiast w tarcicę, wbił przyrząd do pomiaru wilgotności w… ludzką mumię. Po takiej introdukcji zaczyna się pokrętna afera z „linkami” prowadzącymi w przeszłość i do różnych polskich miast. Trupy mnożą się; są nawet ofiary mordowane „na bieżąco”, pod nosem policji. Jak często u Krajewskiego, morderca-fanatyk zagiął parol na kobiety lekkiego prowadzenia (z wytatuowaną różą na pośladku). Poza tym, mamy galerię psychopatów uprawiających nietypowe zawody oraz typowych (czyli z nadwagą) stróży prawa. Są też notable o podejrzanej przeszłości, których prototypy nietrudno znaleźć w rzeczywistości.
Nie mogło obejść się bez wtrętów muzycznych (słabość Czubaja) oraz kazań na temat poprawnej polszczyzny (konik obydwu). Panowie lubują się w wymyślaniu symbolicznych nazwisk (od Patera zaczynając) i piętrzeniu groteskowych sytuacji (w rodzaju atak szerszenia podczas burzy mózgów). Niezmiennie bawią ich realistyczne opisy różnych fizjologicznych reakcji, zwłaszcza obfite poty i womity.
Co najgorsze: Pater wydaje się osobnikiem umysłowo upośledzonym. Oto ściga domniemanego przestępcę w środku dnia, w centrum kurortu. Zbrodniarz jest lepszym kierowcą, ale nadkomisarz niespodziewanie go dogania. Co się stało? „…zauważył, że zbliża się do tyłu nissana. Rozejrzał się wokół i już zrozumiał. Ulica była zapełniona ludźmi, a Jodłowski musiał zwolnić”.