Istotnie, zabrał mnie z żoną najpierw do Harlemu, gdzie szukał jakiegoś murzyńskiego jazzu na 132 ulicy róg Broadwayu, ale okazało się, że tego lokalu już nie ma, zaczął więc studiować wyciągane z kieszeni wycinki z jakichś gazet i zaproponował dla odmiany dół Manhattanu, Greenwich Village, ostatecznie wylądowaliśmy w małej restauracyjce chińskiej Shanghai Cafe, gdzie jadają studenci Columbii. Właściciel restauracji, Chińczyk, mówił cokolwiek po polsku z dobrym akcentem, wspomniał generała Wieniawę i malarza Kanarka, których znał tu – w Nowym Jorku, a także hrabiego Sobańskiego, bo kiedyś pracował jako kucharz w ambasadach amerykańskich najpierw w Rydze, a potem w Moskwie. Kiedy to opowiadał, Gronowicz wyjął kserokopię recenzji, z której miało wynikać, że jest geniuszem. Następnie długo mówił, co było wtedy, „kiedy już zostałem wielkim pisarzem”.
O dziesiątej Chińczycy zamykali lokal, wypraszając z niego gości ras przeróżnych, stawiali krzesełka do góry nogami na stołach, pojechaliśmy więc taksówką przez Central Park do kawiarni St. Moritz on-the-Park South, gdzie opowiadał Gronowicz o Grecie Garbo, którą – jak mówił – dobrze znał i napisał o niej sztukę w zeszłym roku wydaną. Napisał też powieści o Modrzejewskiej, Chopinie, Kościuszce, Paderewskim, Czajkowskim, Rachmaninowie, zaraz po wojnie wydał książkę o polskich Piastach. Ma także wiele swoich sztuk dramatycznych będących, jak powiedział, „w opcji”. A przez ostatnich dziesięć lat napisał siedem powieści, które teraz chce dobrze wydać i obiecuje sobie wielki sukces, jako że nazwano go już geniuszem (znów wyciągnął kserokopię i znów pokazał ten fragment, a ja tam przeczytałem, że „Gronowicz jest geniuszem w swoim rodzaju”).
Inne nowojorskie spotkanie z Gronowiczem miało miejsce w połowie stycznia 1969 r., tym razem spotkaliśmy się w wiedeńsko-żydowskiej restauracyjce Eclair Pastry and Coffee Shop. Ponowił swoje prośby o tłumaczenie sztuki i jej wystawienie w Polsce i zaprezentował obwolutę książki, którą właśnie wydaje w wydawnictwie Scriber, jest o Polsce i nosi tytuł „Poet’s Journey in White and Red” („Podróż poety w białe i czerwone”), przedtem drukowało ją aż 167 pism w odcinkach. Do Polski popłynie „Stefanem Batorym”. Może mu się uda swoją „Gretę” puścić u... Grotowskiego pod tytułem „Tragiczna kobieta”. Co do mnie, miałem duże wątpliwości, które się sprawdziły.
W czerwcu 1969 roku objawił się w Warszawie. Zabiegał, jak umiał, o przekłady swoich książek i wystawienie sztuk, ale moje możliwości w tym względzie nie były duże, jeśli nie żadne. Wewnętrzne recenzje wydawnicze miał mało entuzjastyczne, co go bardzo zdenerwowało.
Ostatecznie tylko powieść „The Hookmen” ukazała się po polsku w PIW – jako „Manipulanci” w przekładzie Ireny Doleżal-Nowickiej, dopiero w 1981 r., i to po dużych skrótach. Wyszły też wiersze Gronowicza w serii poetyckiej LSW, ale sam autor, licząc na wielkie sukcesy w Polsce, był wyraźnie zawiedziony i z jego listów wyziera gorycz z tego powodu, obwiniał za to wszystkich świętych i mnie także, w końcu się zreflektował, bo mu w Ameryce poszło nie najgorzej: „Jeżeli chodzi o teren nowojorski, to mam o g r o m n e sukcesy literackie i finansowe. Zaczynając od jesieni 1971 roku, przez następne 36 lat będą wychodziły moje powieści co roku jedna. Podpisałem kontrakt na całe życie, który mi będzie przynosił co roku ogromną sumę pieniędzy; to tylko jeden z trzech kontraktów – mam spokojne życie w luksusie i wiele pracy literackiej, bez której nie mógłbym żyć”.