Jeśli oddychasz terrorem, zarażasz się nim. Wszyscy stają się ofiarami: ci, którym spadły głowy, i kaci, którzy te głowy ścięli; tłumy na ulicach, które na to patrzyły; a nawet ci, którzy zachowali resztkę przyzwoitości, żeby odwrócić wzrok.
Słowa te przypisał Robert Littell Borysowi Pasternakowi, występującemu jako jedna z postaci powieści „Epigram na Stalina”. Powieści, której tematem jest zaszczucie i doprowadzenie do śmierci jednego z najwybitniejszych poetów XX wieku – Osipa Mandelsztama.
Mogłoby się wydawać, że o Mandelsztamie wiemy już wszystko, zwłaszcza od momentu, gdy ustalone zostały okoliczności jego śmierci w obozie przejściowym Druga rzeczka” pod Władywostokiem. Wcześniej bowiem krążyły różne wersje tego wydarzenia. Po ustaleniach Witalija Szentalinskiego można przyjąć, że Osip Mandelsztam zmarł 27 grudnia 1938 roku o godzinie 12.30 w łagiernym lazarecie, dokąd przyjęto go poprzedniego dnia. W akcie zgonu doktor Kresanow jako przyczynę śmierci podał „paraliż serca i arteriosklerozę”. Z relacji współwięźniów wiadomo, jak wyglądał pogrzeb autora „Kamienia”: „Koniec był powszedni i koszmarny – przywiązano mu do nogi metkę, rzucono go na wózek między inne ciała, po czym wywieźli ich za bramę obozową i zwalili do fosy, tej zbiorowej mogiły”.
Taki był finał, wcześniej były kolejne aresztowania, zesłania, tortury. „Epigram na Stalina” nie jest jednak klasyczną biografią, choć wiernie przedstawia fakty z życia poety. Ale na przykład oprócz prawdziwych osób, takich jak Borys Pasternak, Anna Achmatowa, a przede wszystkim żona Osipa – Nadieżda Mandelsztam, autor wprowadził postaci fikcyjne w rodzaju mistrza w podnoszeniu ciężarów Fikrita Szotmana. Przydały one powieści rozmachu, umożliwiając wyjście z fabułą poza środowisko literackie i przedstawienie panoramy życia sowieckiego w latach 30., w okresie największych czystek.
Littell stanął przed niełatwym zadaniem zaprezentowania osoby Osipa Mandelsztama tak, by nie był on pomnikiem, a jednocześnie – żeby jego rozliczne wady nie zdominowały sylwetki tego mistrza słowa. I to mu się, w powieści popularnej, udało. Jego Mandelsztam nie jest ani z marmuru, ani z żelaza. Przeciwnie, to człowiek ułomny, kapryśny, megaloman przeświadczony o własnej wyjątkowości (po trosze tak było), a przy tym owładnięty myślą, że jego wiersz o Stalinie – zaczynający się od słów: „Żyjemy tu nie czując pod stopami ziemi...” – otworzy Rosjanom oczy i doprowadzi do upadku dyktatora. W końcu życia poeta długimi okresami był pogrążony w szaleństwie, a po torturach, którym został poddany na Łubiance, nigdy już nie doszedł do równowagi psychicznej. Skazany na zesłanie do Czerdynia i Woroneża, łudził się, że wykonawszy gest pod adresem gospodarza, uratuje życie. To wtedy powstała jego czołobitna oda, ze zdaniem: „Pod wzrokiem Stalina rozstępują się góry”. Ale w najmniejszym stopniu nie pomogła Mandelsztamowi. Wcześniej napisane słowa: „I ukaz za ukazem kuje jak podkowę –/ Temu w pysk, temu w kark, temu w brzuch, temu w głowę”, nie zostały mu zapomniane.