Geologia była zbyt przyziemna, więc postanowił zostać poetą. Skończył jednak jako kabareciarz. Choć miał też epizod w reklamie. Jako debiutant w agencji reklamowej od ręki wymyślił spot opon Kormoran, maczał też palce w kampanii jednego z banków – starsi czytelnicy z pewnością pamiętają spot znany pod hasłem „Bogdan mówi Bankowy".

Z pracy w agencji wymykał się pod różnymi pretekstami. Najczęściej twierdził, że przyjechały szafy z Ikei i musi je odebrać osobiście. Ale uciekał do kabaretu – Kabaretu Moralnego Niepokoju, bo mowa tu o Robercie Górskim – „Góralu" –  bo tak zwą go koledzy. Choć sam Górski mówi, że jakby miał wybrać sobie imię i nazwisko, to chciałby się nazywać Jan Halny.

Skąd to wszystko wiadomo? Z rozmowy, jaką z Robertem Górskim przeprowadził Mariusz Cieślik. Książka „Jak zostałem premierem" ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Znak. Górski ciekawie, ze swadą i humorem jak na kabareciarza przystało, opowiada nie tylko o sobie, ale i o początkach Kabaretu Moralnego Niepokoju, chałturach na przyjęciach u szemranych biznesmenów, pomysłach na skecze, przygodach z publicznością i o tym, z czego jego kabaret naśmiewać się nie będzie.

Do najbardziej znanych numerów należą „Posiedzenia rządu", podczas których Górski wciela się w Donalda Tuska. Twierdzi, że premierem został przez przypadek i że to mama zawsze namawia go do obśmiewania rządu.

A skąd się wzięło powiedzonko kabaretowego premiera: „zaraz haratniemy w gałę"? Tego zdradzać już nie będę... Ten, kto chciałby wiedzieć, co Górski uważa za swój największy sukces, musi doczytać książkę do samego końca. I tu pozwolę sobie na użycie frazy, która zrobiła karierę dzięki jednemu ze skeczy Kabaretu Moralnego Niepokoju: będą państwo zadowoleni!