Tysiąc koni każdego dnia

Rozmowa z Andrew Nagorskim, autorem książki „Największa bitwa. Moskwa 1941 – 1942”

Publikacja: 04.07.2008 16:48

Tysiąc koni każdego dnia

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Czemu amerykański dziennikarz z polskim rodowodem postanowił opisać bitwę o Moskwę?

Andrew Nagorski: Ponieważ jest ona stosunkowo mało znana nie tylko na Zachodzie, ale także w Rosji. Będąc w latach 80. korespondentem „Newsweeka” w ZSRR, zastanawiało mnie, dlaczego mówi się o niej i pisze znacznie mniej niż o Stalingradzie, Kursku, oblężeniu Leningradu czy operacji berlińskiej.

A przecież kilkumiesięczne zmagania o stolicę Związku Radzieckiego to największa bitwa, jaką kiedykolwiek stoczyły dwie armie.

Właśnie. Łącznie po obu stronach walczyło około 7 milionów żołnierzy. 2,5 miliona zginęło lub odniosło ciężkie rany, przy czym straty były o wiele wyższe po stronie radzieckiej niż niemieckiej. Według radzieckich statystyk 985 tysięcy radzieckich żołnierzy zaginęło, co oznacza zabitych, zaginionych i wziętych do niewoli. Kolejnych 938 500 żołnierzy trafiło z obrażeniami do szpitali. Po stronie niemieckiej straty wynosiły 615 tysięcy.

Z jakiego powodu marszałek Georgij Żukow, niewątpliwie architekt skutecznej obrony stolicy, kazał ukryć listę własnych strat w tej bitwie?

Bo wyszłoby na jaw, jak bardzo szafował życiem podkomendnych. Za rządów Nikity Chruszczowa piastował stanowisko ministra obrony narodowej i polecił dokonać stosownych obliczeń swemu zastępcy. Ujrzawszy wynik, marszałek szybko rozkazał: „Ukryć go i nikomu nie ujawniać!”.

„Bitwa o stolicę ZSRR rozgrywała się na oczach całego świata: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Japonia i inne państwa podejmowały kluczowe decyzje, opierając się na szacunkach co do prawdopodobieństwa jej wyniku”. Dlaczego zatem znaczenie bitwy zostało zmarginalizowane?

Być może dlatego, że podczas zmagań o Moskwę Stalin popełnił zbyt wiele błędów, nazbyt często się mylił. Wiele kwestii związanych z tym starciem pozostało nierozwiązanych, historiografia często się po nim tylko prześlizguje, a konfrontacja nie zyskała symbolicznego statusu późniejszych zwycięstw Armii Czerwonej, toteż należy odtworzyć jej prawdziwą historię i umieścić ją na należytym miejscu w dziejach II wojny światowej.

Polemizuje pan z oficjalną retoryką ZSRR, że niemiecki atak w czerwcu 1941 roku był nieprzewidywalny...

Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Członkowie politbiura obawiali się jednak przeciwstawić Stalinowi – taka niesubordynacja mogła kosztować życie. Najlepszym dowodem tego jest fakt, iż 21 czerwca 1941 roku Ławrientyj Beria dostarczył Stalinowi raport z przewidywaniami Władimira Diekanozowa, ambasadora ZSRR w Berlinie, że atak niemiecki nastąpi lada moment, z adnotacją: „Moi ludzie i ja, Józefie Wissarionowiczu, doskonale pamiętamy Waszą mądrą przepowiednię: Hitler nie zaatakuje nas w 1941 roku!”.

Alfred Liskow, młody komunista z Berlina wcielony do Wehrmachtu, który w przeddzień rozpoczęcia operacji „Barbarossa” zdezerterował na stronę sowiecką – przemycając „dezinformację” dowodzącą pomyłki Stalina – został z miejsca rozstrzelany.

W rezultacie Armia Czerwona została kompletnie zaskoczona atakiem.

Zdarzały się incydentalne wyjątki. Jednym z nich był generał Gieorgij Mikuszew, który postawił swoją 4. Dywizję Piechoty – złożoną z 15 tysięcy żołnierzy – w stan gotowości bojowej. Dla odciągnięcia uwagi NKWD od prawdziwych motywów przygotowań podkreślał, że czyni to z powodu rzekomej inspekcji. 22 czerwca oddział nie poszedł w rozsypkę i pomimo znacznej przewagi nieprzyjaciela skutecznie stawiał opór. Stało to w sprzeczności z dyrektywą Kremla nakazującą jednostkom, „by nie odpowiadały na żadne prowokacyjne działania, które mogą zakończyć się poważnymi komplikacjami”. Bezpośredni zwierzchnik Mikuszewa – generał lejtnant Iwan Muzyczenko – wściekł się, gdy otrzymał raport, że 4. Dywizja Piechoty walczy w najlepsze. Po trzech godzinach bitwy przybył do sztabu formacji umyślny z rozkazem zdymisjonowania i aresztowania Mikuszewa.

„Myślę, że sytuacja nie potrwa długo. Na pewno wkrótce rozkaz zostanie anulowany” – odparł generał, oddając broń agentom NKWD, którzy zamknęli go w ziemiance. Szczęśliwie enkawudziści, pojąwszy grozę sytuacji, umożliwili zatrzymanemu kontakt z oficerami sztabowymi. W efekcie dowodził z aresztu. Po kilku godzinach, gdy ofensywa się nasiliła, przyszedł rozkaz „rehabilitacji Mikuszewa”. Niedawny więzień założył hełm, wziął do ręki pepeszę i zajął stanowisko na pierwszej linii. Tak to podbudowało jego żołnierzy, że przeszli do kontrnatarcia i wdarli się 4 kilometry na obszar nieprzyjaciela.

Największe autorytety wojskowe przewidywały, że Sowieci wytrzymają najwyżej trzy miesiące. A jednak Rosjanie wygrali wojnę wbrew stalinowskiej tyranii

Czy Stalin istotnie nie wierzył w konflikt zbrojny z Hitlerem? Przecież po podpisaniu w sierpniu 1939 roku paktu Ribbentrop – Mołotow stwierdził: „Oczywiście nie zapominamy, że waszym ostatecznym celem jest zaatakowanie nas”.

Z pewnością rozważał taką ewentualność, aczkolwiek nie podzielam tezy wysuniętej przez Wiktora Suworowa w „Lodołamaczu”, że przygotowywał najazd na III Rzeszę. Brak na to niezbitych dowodów.

Wymowny był wzajemny, chociaż maskowany, podziw obu dyktatorów.

Stalin natychmiast ustosunkował się do nocy długich noży: „Co za wspaniały człowiek ten Hitler! Tak właśnie powinno się postępować z przeciwnikami politycznymi!”. Hitlerowi imponowały stalinowskie rządy terroru i podczas pierwszych miesięcy wojny z Sowietami deklarował: „Po zwycięstwie nad Rosją trzeba by zlecić Stalinowi kierowanie krajem, oczywiście pod niemieckim nadzorem. On wie najlepiej, jak postępować z Rosjanami!”.

Żarty żartami, ale latem 1941 roku nikomu w ZSRR nie było do śmiechu.

W historii wojskowości nie sposób znaleźć przykładu bardziej katastrofalnego początku wojny. Największe autorytety wojskowe i polityczne przewidywały, że Sowieci wytrzymają najwyżej trzy miesiące. A jednak Rosjanie zadali kłam tym prognozom i wygrali wojnę, powiedziałbym, wbrew stalinowskiej tyranii. Rozstrzeliwanie żołnierzy za domniemaną zdradę, dezercję i inne przewinienia, masakry, podczas których ustępujące pod naporem wroga Armia Czerwona i NKWD strzelały do cywilów i więźniów, a także oddziały zaporowe za radzieckimi liniami koszące z karabinów maszynowych własnych wycofujących się żołnierzy – wszystko to przyczyniło się do bezprecedensowej liczby przejść Sowietów na stronę Niemców, którzy tego nie wykorzystali. Podkreślam, nie tylko generał Andriej Własow – notabene bohater bitwy moskiewskiej – zmienił stronę, organizując później Rosyjski Ruch Wyzwoleńczy, wcześniej było wielu innych obywateli ZSRR chętnych do walki z bolszewizmem, ale z ich usług III Rzesza nie skorzystała. Ba, trafili za druty obozów, gdzie zdziesiątkowały ich epidemie i głód.

Jak się zdaje, przed konsekwencjami własnej polityki uratowała Stalina kampaniaterroru wszczęta przez Hitlera. Chociaż początkowo większość mieszkańców Ukrainy i Białorusi powitała Wehrmacht jak wyzwolicieli, to okrutne postępowanie okupantów szybko otworzyło im oczy na naturę najeźdźców. Momentalnie narodziła się i zaczęła rosnąć w siłę partyzantka.

Wobec zagrożenia Moskwy pierwszą decyzją Stalina była ewakuacja... Lenina.

Gdyby Niemcy zajęli stolicę ZSRR, klęska byłaby upokarzająca. Gdyby jednak zdobyli także najświętszego ze świętych, byłby to miażdżący cios psychiczny, triumf faszyzmu nad komunizmem, kultu Hitlera nad kultem Lenina, co więcej, również Stalina. Tak więc sowiecki despota nakazał ewakuację zabalsamowanego wodza rewolucji w absolutnym sekrecie do Tiumenia, położonego 1600 kilometrów na wschód od Moskwy. Opowiadał mi o tym Ilja Zbarski, którego ojciec Borys pielęgnował ciało wodza bolszewików i odpowiadał za dostarczenie mumii w bezpieczne miejsce. Pilnowana przez enkawudzistów ekipa zabrała Lenina z mauzoleum i zamaskowaną ciężarówką przewiozła na Dworzec Jarosławski, gdzie oczekiwał specjalny pociąg. Zabrakło w nim chłodni, więc naukowcy musieli się ciężko napracować, aby ochronić przed upałem zwłoki leżące w drewnianej trumnie. Regularnie przemywano je specjalnymi odczynnikami. Pociąg posiadał suto wyposażony bufet, a wszystkie semafory były przed nim podniesione. W Tiumeniu władza oddała do dyspozycji gości specjalny budynek otoczony murem. Był ogrzewany i oświetlony, zaopatrzony w piwnicę oraz schron. Transportem rzecznym lub koleją przywożono z Omska wielkie ilości wody destylowanej i rozmaitych płynów niezbędnych do... kąpieli Lenina. Opiekunowie owijali mumię kauczukowymi bandażami, wytwarzanymi specjalnie do tego celu w Leningradzie. Nie bez podstaw po kilkunastu miesiącach specjalna komisja przysłana z Moskwy, by sprawdzić, jak miewa się Lenin, uznała, że jest w lepszym stanie niż przed ewakuacją.Pomimo przejęcia inicjatywy na froncie przez Sowietów Stalin zezwolił powrócić swemu poprzednikowi na plac Czerwony dopiero wiosną 1945 roku. Uradowany jego kondycją nagrodził Borysa Zbarskiego Orderem – nomen omen – Lenina i tytułem Bohatera Pracy Socjalistycznej. Ilję uhonorowano Orderem Czerwonego Sztandaru. A Lenin, znalazłszy się ponownie na miejscu swego wiecznego spoczynku, nie podróżował już więcej.

Za to Stalin 18 października 1941 roku udał się na Dworzec Kurski, gdzie oczekiwał na niego specjalny pociąg ewakuacyjny. „Chodził po peronie, lecz nie wsiadł do wagonu, a następnego dnia wprowadził w stolicy stan wyjątkowy, delegując na ulice patrole NKWD”.

Jadąc autem na dworzec, ujrzał ogarniający metropolię chaos i bezhołowie. Prawdopodobnie widział plądrowane sklepy, wyrzucaną na śmietnik komunistyczną literaturę, palone portrety przywódców partyjnych. Zapewne doniesiono mu, iż lada moment zaczną się samosądy, a być może i spontaniczna rebelia. Zdał sobie sprawę, że ucieczka może kosztować utratę władzy i życia. I, trzeba przyznać, wykazał hart ducha. W rocznicę rewolucji październikowej jak co roku odebrał na placu Czerwonym defiladę. Ten karkołomny pomysł podniósł morale narodu. Maszerujący szli z parady prosto na front stojący około trzydziestu kilometrów od moskiewskich rogatek.

NKWD zamierzało na wypadek poddania miasta pozostawić w nim specjalnie wyszkolone grupy sabotażowo-dywersyjne...

Ten plan zaczęto realizować. Starannie wyselekcjonowane osoby – kobiety i mężczyzn – uczono, gdzie podkładać ładunki wybuchowe i w jaki sposób je detonować. Jak zatruwać wodę pitną, jak wywoływać pożary, jak odcinać dopływ gazu i prądu, jak zakłócać funkcjonowanie metra… Chodziło o to, by zniszczyć wszystko, z czego mogli skorzystać agresorzy.

Co by się stało, gdyby bitwę o Moskwę wygrali Niemcy?

W Związku Radzieckim utrzymywano, że odparcie Niemców byłoby jedynie kwestią czasu – innymi słowy w rezultat konfliktu nigdy nie wątpiono. Zdanie to podziela większość zachodnich historyków. Przewaga Sowietów wynikała z przestrzeni ich terytorium i liczby obywateli. Chociaż niektórzy utrzymują, że gdyby Hitler słuchał generałów i latem 1941 roku nakazał czołgom Guderiana pruć prosto do Moskwy, bez zbaczania na Ukrainę, główny węzeł komunikacyjny europejskiej części ZSRR zostałby przerwany i Niemcy dotarliby aż do Uralu. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak, że Hitler miał czas na pokonanie Sowietów, o ile humanitarnie traktowałby setki tysięcy krasnoarmiejców dostających się w pierwszych tygodniach walk do niewoli sowieckiej. Zapewne z wielu z nich można by utworzyć jednostki pomocne w obaleniu bolszewików. Podobny błąd popełniono w stosunku do ludności rosyjskiej. Przecież w pierwszych tygodniach wojny Wehrmacht witano nierzadko chlebem i solą, a ludność miała nadzieję na likwidację kołchozów i odzyskanie ziemi.Warto zwrócić uwagę na stanowisko Japonii. Jak się zdaje – co potwierdza raport superszpiega sowieckiego w Tokio Richarda Sorge – Japończycy pilnie śledzili postępy Niemców na Ost Froncie. Dopiero na początku października uznali, że nie ma szans na kolejny spektakularny blitzkrieg Hitlera, a uwikłanie się w kampanię rosyjską skończy się klęską. Definitywnie porzucili wtedy myśl o uderzeniu na Syberię i postanowili zaatakować USA.

Nie zapominajmy, że najlepszym sprzymierzeńcem Sowietów okazała się aura.

Hitler rozpoczął atak ponad dwa miesiące po pierwotnym terminie, co wynikało z uwikłania się w kampanię bałkańską. Gdyby ruszył na Rosjan w kwietniu, zagony pancerne zapewne dotarłyby kilkaset kilometrów dalej. A tak jesienią ugrzęzły w błocie spowodowanym przez deszcze (infrastruktura drogowa w ZSRR była katastrofalna), a później w sukurs Sowietom przyszedł „generał mróz”. Czerwonoarmiści byli bowiem zahartowani i ciepło odziani, a Niemcy walczyli w letnich mundurach, zawiodła aprowizacja, chociaż z państw okupowanych wysyłano na front wschodni rekwirowaną odzież zimową.

„Choć futrzane macie gacie i tak wojny nie wygracie” komentowano to na ulicach okupowanej Warszawy. Ujawnia pan swoiste polonica związane z największą bitwą II wojny światowej...

Polska amunicja i broń nie są niczym dziwnym w lasach pod Wiaźmą. Problem w tym, że nie można określić, która z armii ich używała. W 1939 roku arsenały II RP przejął zarówno Wehrmacht, jak i Armia Czerwona. Podczas penetracji lasów wokół Wiaźmy zastanowiło mnie też zupełnie coś innego. Mianowicie absolutny brak zwierzyny w tak wielkim kompleksie leśnym. Cóż się okazało? Rosyjscy poszukiwacze militariów wyjaśnili mi, że jeśli pozostały jakieś niedobitki fauny, to z pewnością doskonale się maskują. Miejscowi chłopi przez lata zbierali broń z pobojowiska i strzelali do wszystkiego, co się rusza. Zwierzęta trzymały się więc z daleka od ludzi, a dla nas – dorzucili moi przewodnicy – również będzie rozsądniej, jeżeli weźmiemy z nich przykład. Zwłaszcza nocą, kiedy w parze idzie picie i strzelanie.

Skoro mowa o zwierzynie, akcentuje pan straty w koniach.

Gdyż wbrew powszechnej opinii odegrały one na froncie wschodnim dużą rolę. Naturalnie nie mam na myśli kawalerii, lecz konie pociągowe transportujące militarny asortyment, przede wszystkim rozmaite działa. Szacuje się, że w pierwszych miesiącach wojny z Rosją Niemcy wykorzystali około 750 tysięcy koni, a w całej wojnie z ZSRR około 2,5 miliona. Przeciętnie każdego dnia ginęło mniej więcej tysiąc koni. Chociaż większość zabijały odłamki i kule, niemało padło z wyczerpania, szczególnie gdy nastały deszcze i śnieżyce. Inne wykończył siarczysty mróz oraz choroby.

Natomiast na terenach dawnych polskich Kresów Wschodnich NKWD zdążyło wykończyć gros więźniów.

Według najnowszych badań podczas pierwszych miesięcy niemieckiego ataku i gorączkowego sowieckiego odwrotu stracono – z różnych powodów – 42 tysiące 776 więźniów. Lecz są to, jak sądzę, dane mocno niekompletne.

Rz: Czemu amerykański dziennikarz z polskim rodowodem postanowił opisać bitwę o Moskwę?

Andrew Nagorski: Ponieważ jest ona stosunkowo mało znana nie tylko na Zachodzie, ale także w Rosji. Będąc w latach 80. korespondentem „Newsweeka” w ZSRR, zastanawiało mnie, dlaczego mówi się o niej i pisze znacznie mniej niż o Stalingradzie, Kursku, oblężeniu Leningradu czy operacji berlińskiej.

Pozostało 97% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Literatura
„Sprawa Wagera” Davida Granna. Kanibale byli i są wśród nas
Literatura
Masłowska i ludzie bezradni. "Magiczna rana", ciąg dalszy polskiego chaosu i miraży
Literatura
Dorota Masłowska ma dokonać przełomu
Literatura
Europejska Noc Literatury z hasłem: „Wojny bogów” rusza 24 sierpnia we Wrocławiu