„Męczą mnie bardzo obsesje literackie. Zacząłem kiedyś pisać powieść, noszę od roku dwa opowiadania, a nawet… ale tego nie powiem, bo to straszny wstyd porywać się na teatr. Bohaterowie przychodzą nocą z twarzami wisielców, oczy mają na wierzchu, ręce spętane, duszą się milczeniem. Muszę im od czasu do czasu spuszczać krew, bo umrą bez żadnego znaku i wspomnienia, a tak będzie można tą krwią napisać o nich, że byli”. Tak, z właściwym sobie humorem, pisał Herbert do Henryka Elzenberga 9 lipca 1952 roku. W tym czasie jego małe szkolne zeszyty, których używał w charakterze brudnopisów (dziś ich nieco wyblakły komplet znajduje się w archiwum poety), wypełniały się wierszami. Niektóre z nich Herbert wysyłał znajomym, w ten sposób w cytowanym liście do Elzenberga znalazł się wiersz „Mój ojciec” z niezapomnianą kodą: „Raz w zagranicznych ilustracjach / widziałem jego fotografię / gubernatorem jest na wyspie / gdzie palmy są i liberalizm”. Wiersz, którego „nikt nie chciał drukować”, ukazał się w debiutanckim tomie Herberta „Struna światła” w roku 1956, a więc dopiero wtedy, gdy słowo „liberalizm” nie było już synonimem wszelkiego zła, chociaż nadal – i długo jeszcze – brzmiało w oficjalnych przekazach o wiele gorzej niż jedynie słuszne „socjalizm”. Na fali politycznej odwilży „Twórczość” opublikowała też debiutancki dramat poety – „Jaskinię filozofów”.
W swoich szkolnych zeszytach, obok wierszy i krótkich scen dialogowych, Herbert zapisywał także cytaty z przeczytanych książek, adresy bibliograficzne, komentarze, dzięki czemu wiemy dziś, że w 1952 roku studiował m.in. przedwojenny wybór wierszy T.S. Eliota „Marsz triumfalny” oraz sławne dzieło Fryderyka Nietzschego „Tako rzecze Zaratustra” w przekładzie Wacława Berenta. Bruliony Herberta z tego okresu, jak również jego listy, informują o wielu innych lekturach. Dla badaczy teatralnej świadomości dojrzewającego dramaturga ważne będą m.in. jego komentarze do poetyckich dramatów Jerzego Zawieyskiego (i osobiste kontakty z ich autorem), zainteresowanie Kierkegaardem (myślicielem, jak napisze, „dramatycznym”), jego przejściowa fascynacja francuskim egzystencjalizmem, studia nad Szekspirem i Ibsenem. Pojedyncze, czasem bardzo skromne notatki poety naprowadzają nas na trop wielkiej problematyki, z którą się mierzył. W zeszyciku z 1954 roku przy nazwisku Zygmunta Freuda autor ciągle wtedy jeszcze nieukończonej „Jaskini” zapisze: „wędrówka w głąb siebie”, a przy nazwisku mistrza dramatycznego milczenia Cypriana Norwida: „samotność wobec źródeł”. A jednak wydaje się, że Herbert nigdy nie porwałby się na teatr, gdyby nie Eliot i Nietzsche.
Jako autor „Ziemi jałowej” (tłumaczonej przez Czesława Miłosza) Eliot pomógł Herbertowi zdiagnozować przyczyny duchowej zapaści człowieka współczesnego, a jako autor sztuk teatralnych (potem także szkiców estetycznych) pokazał mu, jak ważną rolę w nowoczesnym dramacie może spełniać poezja mocą pierwotnego zaklęcia integrująca partykularne z uniwersalnym, współczesne z minionym, doczesne z wiecznym. Nietzsche natomiast nie tylko dopełnił katastroficzną wizję Eliota, ale także natchnął młodego poetę wiarą w poznawczą i terapeutyczną moc sztuki, która potrafi odsłonić mityczne fundamenty kultury, w umyśle człowieka współczesnego obudzić irracjonalne pierwiastki, a w jego wyjałowionej z wartości duszy – poczucie tragizmu istnienia. W latach 50. myśl poety Herberta stale krążyła wokół dramatu, który miał nosić tytuł „Koło” albo „Powrót”, ale utwór taki powstał tylko w drobnych fragmentach. Natomiast sama nietzscheańska idea powrotu do źródeł życia, duchowości i sztuki na gruzach cywilizacji odezwała się w wierszach poety, zwłaszcza zaś w jego pierwszych dramatach: „Jaskini filozofów” i „Rekonstrukcji poety”.
Oba utwory miały charakter artystycznych manifestów. Pisząc „Jaskinię”, ten platoński apokryf, nazywany przez niego Nowym Fedonem, Herbert pytał: „dlaczego poezja?” i, niczym archeolog, wędrował w głąb historii, języka i wyobraźni. Cela, w której uwięził Sokratesa, znajdowała się pod ziemią, na najniższej kondygnacji kamiennej budowli, skąd jednak widać było zielone drzewo – symbol trwałości i odrodzenia. Na dzień przed śmiercią bohater zwracał się do drzewa jak do ojca w pięknej, poetyckiej apostrofie, której Platon nie utrwalił w swoich dialogach. Sokrates w dramacie Herberta nie posługuje się bowiem językiem filozofów, w świetnych scenach z Wysłannikiem skompromitowanym, bo będącym ekspresją pysznego rozumu, który nie prawdę, a ludzi łapie w sieć dialektyki, chętniej niż dobru, służąc złu. Ukryty pod skorupą zmartwiałej ziemi, bohater unika także języka ideologów i praktyków życia społecznego. W „Jaskini” przemawiają nim Chórzyści, ludzie z „powierzchni” dramatu (jak powie Herbert w niewielkim komentarzu): agresywni, pozbawieni współczucia, nieświadomi ludzkiej głębi. Idiomem Sokratesa będzie język przypowieści, którego symbolika nasyca świat pięknem rozkwitającego i bólem więdnącego życia. Dramatycznym wypełnieniem kilkakrotnie podejmowanego aktu poetyckiej kreacji i poznania będzie w sztuce śmierć bohatera, która nosi cechy dobrowolnej ofiary – dla postronnych niezauważalne. Walka o duchowy wymiar rzeczywistości toczy się tu w umyśle samotnego, odrzuconego i niezrozumianego artysty, który jest klasycznym… modernistą.
W „Rekonstrukcji poety” Herbert znowu pytał: „dlaczego poezja?”, ale dodawał także inne, równie ważne pytanie: „jaka?”. Znowu też inicjował powrotną podróż do źródeł kultury, bohaterem swojego dramatu czyniąc Homera. Homer walczy z tradycją o własne istnienie, zracjonalizowanemu i bardzo autorytatywnemu językowi filologicznych analiz przeciwstawiając najpierw siebie, potem swoją żywą, głośną poezję. W „Rekonstrukcji” Herbert zamienia się w prawdziwego homerydę, układa własną pieśń o wojnie trojańskiej i każe ją recytować bohaterowi dramatu. Nie jest w tym geście szlachetnym stylizatorem, ale nowoczesnym poetą, który u samego źródła tradycji znajduje pierwotną ekspresję ludzkiego lęku, agresji i śmierci. Homer Herberta walczy jak rycerz na polu bitwy, jest wielkim wojownikiem, który staje do pojedynku z przerażeniem i – samemu siejąc strach – zostaje pokonany. Traci wzrok, przerywa pieśń. Paradoksalnie jednak symboliczna śmierć Homera staje się momentem jego ponownych narodzin. Umiera poeta walki, rodzi się poeta kontemplacji, którego umysł eksploruje, a poezja wyraża zupełnie nowe metafizyczne wymiary istnienia. Partyturą jego wewnętrznej przemiany będzie kilka niewielkich liryków, które Herbert umieścił potem w tomie „Studium przedmiotu”, stosownie ironizując wymową innych utworów. W dramacie brzmią one inaczej, czysto, są zapisem niemal mistycznej epifanii innego, lepszego świata, który w wizji Homera symbolizuje ziarno i brzemienne milczenie zakochanych. Choć ostatnie kwestie w dramacie należą do sceptyka, wywołane słowem poety poczucie metafizycznej pełni trwa.