– Nieobecność Sołżenicyna na polskim rynku uważam za poważny błąd wydawniczy i menedżerski – powiedział „Rz” Jerzy Pomianowski, pisarz, autor przekładu „Archipelagu Gułag”. – Wydawcy nie wykorzystują sytuacji, że Polska jest krajem, w którym każdy chce uchodzić za inteligenta. Nie widzą związku między śmiercią poważnego pisarza a zwiększeniem zainteresowania jego dziełem.
Ostrożniejszy w ocenie jest Czesław Apiecionek, księgarz: – Rzecz jasna brak książek Sołżenicyna jest skandaliczny, bo jego twórczość należy do XX-wiecznego kanonu literackiego. Prowadzę mały antykwariat, w którego ofercie znajdowały się m.in. dzieła autora „Zagrody Matriony”. W ostatnich tygodniach egzemplarze wystawione w Internecie znalazły nabywców. Nie spodziewałbym się jednak powszechnego szturmu na księgarnie. Wstyd mi, ale Polacy nie okazali dotąd tej prozie należytego zainteresowania.
Wśród wydanych u nas dzieł Sołżenicyna znalazły się „Krąg pierwszy” (Czytelnik 1996), „Archipelag Gułag” (Porozumienie Wydawców 2000), „Przełomy. Opowiadania zebrane 1959 – 1998” (Czytelnik 2001) i „Jeden dzień Iwana Denisowicza” (Iskry 2003).
– W naszych magazynach zostały jeszcze egzemplarze słynnej noweli Sołżenicyna – mówi Wiesław Uchański, prezes Iskier. – Po śmierci autora pomyślałem, że upomną się o nie nagabywani przez czytelników księgarze. Nic takiego się jednak nie stało. Być może na ten akurat tytuł nie ma zapotrzebowania – w końcu od 1989 r. sprzedaliśmy prawie 400 tys. egzemplarzy „Jednego dnia”.
Uchański uważa, że inaczej ma się rzecz z monumentalnym „Archipelagiem Gułag”. – Wydanie tak obszernego dzieła wiąże się z pewnym ryzykiem – przyznaje. – Trzeba się liczyć ze znacznymi kosztami, ale inwestycja powinna z czasem przynieść zysk.