Poeta w rodzinie

Bezcenny tom korespondencji Zbigniewa Herberta

Publikacja: 07.11.2008 08:28

Poeta w rodzinie

Foto: Rzeczpospolita

Red

Siódmy już tom korespondencji Zbigniewa Herberta – który był namiętnym, choć nieregularnym epistolografem – jest wyjątkowy pod trzema względami. Najobszerniejszy (bite 500 stron), obejmuje najdłuższy okres (od 1951 do 1997), a jego tematyka to nie literatura, lecz życie. Listów jest 427; podzielono je na trzy części: korespondencja z rodzicami (163), z samą matką (100) i z siostrą (164). Ta ostatnia opatrzyła tom zwięzłym i idealnie rzeczowym wstępem.

Osobą najważniejszą jest wśród nich wszystkich niewątpliwie ojciec poety, pan Bolesław (1892 – 1963). Widzimy go na zdjęciu: szczupły, średniego wzrostu, o suchym, wyostrzonym profilu. Pamiętam go całkiem dobrze z wizyt w latach 50. w mieszkaniu Herbertów na Bieruta 8 w Sopocie. Lekko pochylony, życzliwy, ale czujnie starający się wybadać przyjaciela syna, którego cyganeryjny sposób życia i studiowania budził niepokój. Wiedziałem, że jest prawnikiem z wykształcenia i zawodu; przywiązanie do ładu i normy czuło się w każdym geście. Byłem znacznie (o sześć lat) młodszy, ale wiadomo było, gdzie stale mieszkam, co i u kogo studiuję, a nawet z kim się mam ożenić. Umiałem też pisać na maszynie, a nawet posiadałem własną maszynę do pisania. Pan Bolesław daremnie usiłował nakłonić syna do pójścia w moje techniczne ślady.

Listy pana Bolesława do Zbyszka („Synka”, „Syneczka”) tylko bardzo aluzyjnie wyrażają jego niepokoje, a nawet nieufność co do drogi życiowej syna. Herbert-ojciec cenił zainteresowania humanistyczne i literaturę (chociaż wśród gromadzonych przez niego książek poezji nie było prawie wcale). Sam pisał listy arcyciekawe, chętnie używając formy literackiego pastiszu. Kiedy okazało się w połowie lat 50., że aspiracje literackie syna spotykają się z uznaniem fachowców, jego niepewność zmieniła się w szczery entuzjazm.

Pan Bolesław bardzo syna kochał – bardziej, niż to potrafił na co dzień okazywać – ale był pryncypialnym zwolennikiem porządku. Zbyszek natomiast był żywiołowym bałaganiarzem, który niechęć do planowania i organizacji nadrabiał osobistym wdziękiem. „Masz u mnie dwóję z organizacji – dwóję z pałą”, pisze pan Bolesław w sierpniu 1961, dowiedziawszy się, jak jego syn zostawił w Warszawie na lodzie swoją francuską wielbicielkę, piękną Raymondę van Elsen (zdjęcie na s. 83, razem ze Zbyszkiem i jego „Szwagroszczakiem” Tadeuszem Żebrowskim: siedzą w sławnym paryskim Moulin Rouge, na stoliku liczne butelki po… wodzie mineralnej; nie sądzę skądinąd, by to Zbyszek fundował). Ten motyw wraca często („nie rób niespodzianek w swoim stylu”, „nie spóźnij się jak poprzednio”).

W poezji Herberta ład jest postulatem i celem, do którego należy dążyć; dla ojca Zbyszka ład był podstawą istnienia. Kiedy pan Bolesław dyskretnie monitował syna, by uważał z alkoholem, nie było to zrzędzenie abstynenta: sam lubił przyzwoite wina (zwłaszcza burgundy, choćby i węgierskie), ale alkohol był dla niego ozdobą i pobudzeniem (jak u Kochanowskiego – „z wina dobra myśl roście”), nie – jak u Słowian – ucieczką od zmartwień.

Listy Zbyszka do rodziców, pisane z Francji (ulubiony kraj obu panów), Włoch i Anglii, są przepełnione zachwytem nad skarbami kultury i pragnieniem dalszego poznawania świata. Dzisiejszemu czytelnikowi z trudem pewnie przychodzi sobie wyobrazić ówczesne kłopoty z paszportem, wizami, granicami, formalnościami. Na przykład Herbert był już pisarzem całkiem w RFN znanym, jednak nadal nie mógł otrzymać tam wizy: w owych latach władze Niemiec Zachodnich przejawiały histeryczną nieufność wobec Polaków. Pobyt za granicą był trudnym osiągnięciem tak administracyjnie, jak i finansowo. Zbyszek znajdował liczne wsparcia, o których w listach ani słowa (bo jakże pisać o stypendiach od Kongresu Wolności Kultury, przyznawanych przez paryskie biuro nieocenionego Kota Jeleńskiego, albo o pensji wypłacanej przez Stasia Gebhardta, wybitnego emigracyjnego działacza chrześcijańskiej demokracji, za udział w redagowaniu twardo antykomunistycznego pisma?). Jego listy są jednak pełne niespokojnej chęci pozostania dłużej – i usprawiedliwień, że pobyt za granicą tak się przeciąga.

Rodzice łatwiej skądinąd znosili rozłąkę daleką niż bliską, kiedy syn przebywał w Warszawie i rzadko tylko zjawiał się w Sopocie. Pan Bolesław, „wielki samotnik”, starał się nie skarżyć, choć mu syna brakowało. Kiedy się rozchorował (rak prostaty), ukrywał swój stan przed synem, aby go nie ściągać z zagranicy. Na mnie spadło zawiadomienie o śmierci. Zbyszek napisał w odpowiedzi: „Obawiam się, że nie uczciłem pamięci mego Ojca w sposób godny tego silnego mężczyzny”. (11 XI 1963).

Czytelnicy Herberta znają postać ojca z dwu poświęconych mu utworów, „Mój ojciec” (Struna światła) i „Rozmyślania o ojcu” (Pan Cogito). Będzie dla nich niespodzianką wiadomość, iż o drugim z tych wierszy autor napisał, że „w części jest on też o Tadeuszu” [Żebrowskim]. Mąż siostry, wybitny ftyzjatra (sam zresztą po operacji płuc), człowiek wielkiej bystrości i ogromnego osobistego uroku, mogący czarem i cienkim dowcipem konkurować ze Zbyszkiem (a przy tym dobrze zorganizowany, choćby ze względów zawodowych), był w życiu poety jedną z osób najbliższych. Niestety, zachowało się niewiele śladów tej przyjaźni; jako jej świadek i w jakimś stopniu współuczestnik (często nazywany Braciszkiem), piszę te słowa jako świadectwo dla biografów.

Matka Zbyszka, pani Maria, drobna, serdeczna, z sercem na dłoni – wielbiła syna bez zastrzeżeń. Niestety, przez wiele lat chorowała na depresję wymagającą okresami leczenia szpitalnego. Fatalnym skutkiem ubocznym jej choroby było to, że Zbyszek wmawiał w siebie latami, iż własną depresję po matce odziedziczył, więc jest na nią nieodwołalnie skazany. To „usprawiedliwiało” ucieczki w alkohol i ogólny rozgardiasz życiowy. Patrzyłem na to z bliska z rosnącym przerażeniem; kolejni lekarze (mnie przyszło wyszukać pierwszego) musieli się z tym borykać. A teraz, kiedy czytam listy pani Marii z fantastycznymi planami podróży – mam makabryczne wrażenie, że słucham późniejszych o 30 lat telefonicznych rojeń Zbyszka.

Prześlizgnąłem się ledwie po powierzchni tego niezwykłego tomu. Dla miłośników poety będzie bezcenny.

[i]„Zbigniew Herbert. Korespondencja rodzinna”. Oprac. H. Herbert-Żebrowska, A. Kramkowska-Dąbrowska, Wydawnictwo Gaudium, Lublin 2008.[/i]

Siódmy już tom korespondencji Zbigniewa Herberta – który był namiętnym, choć nieregularnym epistolografem – jest wyjątkowy pod trzema względami. Najobszerniejszy (bite 500 stron), obejmuje najdłuższy okres (od 1951 do 1997), a jego tematyka to nie literatura, lecz życie. Listów jest 427; podzielono je na trzy części: korespondencja z rodzicami (163), z samą matką (100) i z siostrą (164). Ta ostatnia opatrzyła tom zwięzłym i idealnie rzeczowym wstępem.

Osobą najważniejszą jest wśród nich wszystkich niewątpliwie ojciec poety, pan Bolesław (1892 – 1963). Widzimy go na zdjęciu: szczupły, średniego wzrostu, o suchym, wyostrzonym profilu. Pamiętam go całkiem dobrze z wizyt w latach 50. w mieszkaniu Herbertów na Bieruta 8 w Sopocie. Lekko pochylony, życzliwy, ale czujnie starający się wybadać przyjaciela syna, którego cyganeryjny sposób życia i studiowania budził niepokój. Wiedziałem, że jest prawnikiem z wykształcenia i zawodu; przywiązanie do ładu i normy czuło się w każdym geście. Byłem znacznie (o sześć lat) młodszy, ale wiadomo było, gdzie stale mieszkam, co i u kogo studiuję, a nawet z kim się mam ożenić. Umiałem też pisać na maszynie, a nawet posiadałem własną maszynę do pisania. Pan Bolesław daremnie usiłował nakłonić syna do pójścia w moje techniczne ślady.

Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski