Zainteresowany nadesłał do nas polemikę, której obszerne fragmenty publikujemy wraz z odpowiedzią Joanny Siedleckiej.
W czerwcu 1961 roku pracowałem w tygodniku „Świat” jako reporter. Nadarzyła mi się wtedy okazja – po raz pierwszy w życiu – zobaczyć Zachód: załapałem się na rejs frachtowcem z Gdyni do Hajfy. Byłem w siódmym niebie. I wtedy zadzwonił do mnie do redakcji pracownik Ministerstwa Spraw Wewnętrznych: przedstawił się i zaproponował pilne spotkanie. Nie widziałem powodu, aby odmówić. Na tym spotkaniu, przy kawie, usłyszałem, że rozmowa jest poufna i że polski wywiad zdobył informację o zamiarze zwerbowania mnie przez izraelskie służby specjalne. W tej sytuacji albo nie dostanę paszportu i nie popłynę, albo podpiszę zobowiązanie współpracy z polskimi służbami – „to czysta formalność” – i powiadomię o ewentualnej próbie werbunku. Mój rozmówca dodał, że takie zobowiązanie sygnuje każdy dziennikarz wyjeżdżający na Zachód. I że jest to akt lojalności obywatelskiej wobec państwa.
Chciałem zobaczyć Zachód. Czysta formalność? Akt lojalności obywatelskiej? Podpisałem.
Od tamtego czasu, zwłaszcza przed wyjazdami za granicę lub po powrocie, bywałem wzywany na rozmowy z pracownikami MSW. Głównie z panem Krzysztofem Majchrowskim. Rozmowy były prowadzone inteligentnie i taktownie – na ogół pytano o wrażenia z podróży, o poznanych ludzi; potem o atmosferę w środowisku literackim i o moich tam kolegów. Tak się składało, że żaden z nich nie był działaczem opozycyjnym i o żadnym niczego złego nie mógłbym powiedzieć. Ton rozmów był luźny, o sprawach powszechnie znanych.
Ale nie zawsze. Zdarzały się także próby nacisków. Gdy odmawiałem spełnienia próśb – z reguły okraszonych patriotyczną, obywatelską motywacją – odbierano mi paszport. Bywało tak kilka razy. Pan Majchrowski pojawiał się często na zebraniach ZLP. Wiadomo było, że jest przedstawicielem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, nie ukrywał tego. Miał wśród pisarzy wielu bliskich znajomych. Tych najlepszych, najbliższych nie znalazłem na tzw. Liście Wildsteina.