Byłoby czymś normalnym, gdyby pochodzący z Szerokiej (dziś dzielnica Jastrzębia-Zdroju) Henryk Sławik (rocznik 1894) za swą działalność tylko na Śląsku w okresie międzywojennym – gdzie był m.in. wieloletnim redaktorem naczelnym „Gazety Robotniczej” oraz prezesem Syndykatu Dziennikarzy Polskich Śląska i Zagłębia Dąbrowskiego, delegatem Śląska w Lidze Narodów w Genewie, organizatorem śląskiego Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych i Robotniczych Klubów Sportowych, radnym Katowic – patronował ulicom i obiektom użyteczności publicznej w każdym z większych miast tego regionu Polski. Tymczasem imię tego aktywnego uczestnika trzech powstań o polskość Śląska dopiero od kilku lat z trudem zaczyna zdobywać miejsce w świadomości większej liczby jego ukochanych Ślązaków i w tym zakresie nadal dużo jest do zrobienia. A przecież tak naprawdę do historii polskiej i europejskiej nasz Sławik wszedł w czasie ostatniej wojny na terytorium ówczesnego Królestwa Węgier.
W swojej drugiej o nim książce nazwałem Henryka Sławika „wielkim zapomnianym bohaterem trzech narodów”. Po 17 września 1939 roku, kiedy to sowiecka Rosja Stalina wbiła nam nóż w plecy, a Węgry regenta Miklósa Horthyego i premiera Pála Telekiego – nawiązując do wielowiekowego braterstwa z Polakami – otworzyły swe granice przed około 150 tysiącami polskich uchodźców, to właśnie Sławik w błyskawicznym tempie stał się ich liderem. Jako prezes utworzonego przez naszych rodaków Komitetu Obywatelskiego ds. Uchodźców Polskich na Węgrzech już na początku 1940 roku otrzymał formalne pełnomocnictwo Rządu RP na Wychodźstwie do opieki nad dziesiątkami tysięcy współrodaków. Z tej jakże odpowiedzialnej i trudnej w warunkach wojny roli wywiązał się wzorowo, co potwierdza wielu polskich, węgierskich i żydowskich podopiecznych i współpracowników Sławika, do których dotarłem i zamieściłem ich relacje i świadectwa w książce.
Ileż mówi o tym człowieku lapidarne wspomnienie jednego z nich – krakowianina Ludwika Halperina, dziś obywatela Izraela, które w 2004 roku zanotowałem w Tel Awiwie: „Tyle lat minęło, a ja wciąż pamiętam jego zatroskane, pełne dobra spojrzenie. Nigdy nie zapomnę tego, że po ucieczce z okupowanej przez Niemców Polski do Budapesztu wysłał mnie do polskiej szkoły nad Balatonem, czym mnie uratował”.
[srodtytul]Nieformalny ambasador RP[/srodtytul]
Według instytutu Yad Vashem w Jerozolimie prezes Komitetu Obywatelskiego, współpracując z Józsefem Antallem seniorem, pełnomocnikiem rządu Królestwa Węgier ds. uchodźców oraz duchownymi polskimi i węgierskimi, którzy wystawiali fałszywe metryki chrztu, uratował ponad 5 tysięcy polskich Żydów. Z pamiętników Antalla oraz relacji współpracowników KO, a także prawej ręki Sławika w ostatniej, półrocznej fazie wzmożonego ratowania obywateli polskich żydowskiego pochodzenia na przełomie 1943 i 1944 roku – Henryka Zvi Zimmermanna, również polskiego Żyda, wynika, że liczba uratowanych dzięki prezesowi KO jest o kilka tysięcy wyższa. Nie wszystko bowiem ze względów konspiracyjnych dokumentowano, co m.in. potwierdzają dr Károly Kapronczay, historyk węgierski, Barbara Czerwińska, pracownica polskiej sekcji w biurze Antalla, jak również wspomniany Zimmermann z Hajfy. Przyjmując jednak za Yad Vashem, że Sławik uratował „tylko” 5 tysięcy Żydów z Rzeczypospolitej, to i tak jest to imponująca liczba osób! Henryk Sławik to bez wątpienia jeden z największych Sprawiedliwych wśród Narodów Świata w ogóle, o którym świat wciąż wie tak mało lub nic.