„W akcie drugim – wspomina Axer – zaraz po podniesieniu kurtyny, na balkonie oberży „Pod białym koniem" pojawia się jego cesarska i apostolska mość Franciszek Józef I. Na widowni cicho jak makiem siał. Nagle, jak jeden mąż, wszyscy porywają się z miejsc. Wstają krytycy i profesorowie Uniwersytetu Kazimierzowskiego, mecenasi i konsyliarze wraz z małżonkami, profesor Kleiner i redaktor Laskowicki z „Wieku Nowego", redaktor Hescheles z „Chwili" i profesor Groer z córkami, poeci Balk, Lewik i Maykowski, wstaje w swojej loży wojewoda i wstaje prezydent miasta Lwowa. Patrzę w kierunku loży prosceniowej i widzę, że dyrektor Horzyca stoi i że stoi pani Stasia Horzycowa. Wstał mój ojciec i moja matka, i wstałem ja z bratem. Sala trzęsie się od oklasków. Oklaski, oklaski, nie ma oklaskom końca. Klaszczą senatorzy, pepesowcy i nawet endecy. Klaszczą dostojnicy państwowi.
Leszek Stępowski, który gra cesarza, też jest wzruszony, choć nie wie, dla kogo te oklaski są przeznaczone. Dla niego czy sędziwego monarchy. Na wszelki wypadek salutuje raz po raz i nieznacznym skinieniem dłoni, lekkim ukłonem, pozdrawia widzów. Oklaski trwają i wydaje się, że już, już stanie się cud, że Cesarz przemówi.
Ale Cesarz milczy. Oklaski z wolna cichną, widzowie siadają trochę zażenowani, nie patrzą sobie w oczy, akcja sztuki toczy się dalej".
Piękna to anegdota, jak na dłoni ukazująca różnice między Galicją a resztą Polski, bo przecież nie tylko między sympatią do Franza Josefa a stosunkiem do cara Mikołaja czy cesarza Wilhelma.
Erwin Axer w 1934 roku ma 17 lat i uczy się teatru, co po wojnie zaowocuje wspaniałymi inscenizacjami sztuk Mrożka na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie. Z dzieciństwa zapamiętał i taki obrazek („Zeszyty Literackie" 2005, nr 89): „Ulicą Zyblikiewicza idziemy do miasta. (...) Zalewa nas tłum. Wielki karawan ciągniony przez białe konie. I kwiaty, mnóstwo kwiatów. A dalej tłumy. »To pogrzeb Romana Żelazowskiego«, mówi ojciec i tłumaczy mi, kim był dla Lwowa Żelazowski. Lwów jest jedną ze stolic teatru, okazuje się, druga to Kraków. O Warszawie, rzecz jasna, nie było mowy, nie wiem, czy tam w ogóle jest teatr. Dowiaduję się o rolach Żelazowskiego, o jego charakterystycznej wymowie. Później czytałem o tym wszystkim w »Bezgrzesznych latach« Makuszyńskiego, ale wtedy, dzięki Żelazowskiemu i dzięki ojcu, teatr stał się po raz pierwszy w moich oczach czymś bardzo ważnym".
Poznając scenę, miał Axer sporo szczęścia. Lwowskie teatry miejskie wydobywały się z zapaści, nawiązując do wspaniałych tradycji Tadeusza Pawlikowskiego z początków wieku. „Przy Wałach Hetmańskich – pisze Elżbieta Baniewicz w książce „Erwin Axer. Teatr słowa i myśli" (Wydawnictwo Literackie, Kraków 2010) – wrażliwy młodzieniec oglądał teatr narodowy, jakiego w Polsce międzywojennej nie udało się stworzyć nigdzie indziej".