Rewolucja obyczajowa miała wybuchnąć dopiero za kilkanaście lat, Amerykanie nie przywykli jeszcze do bohaterów, którzy kontestują normy społeczne. Autorowi powieści J.D. Salingerowi zarzucano, że nakłania młodzież do picia alkoholu, zachwala rozwiązłość, niszczy wartości rodzinne, bluźni.
Jak się okazało, krytycy mieli podstawy do obaw, bo postać bohatera książki, Holdena Caufielda, stała się dla kolejnych pokoleń nastolatków wzorem buntownika. Wyrzucony z prywatnej szkoły średniej Caufield wraca do rodzinnego Nowego Jorku, po którym snuje się przez kilka dni, spędzając czas z przypadkowo poznanymi ludźmi. Chodzi do nocnych klubów, rozmawia z turystkami, zakonnicami, prostytutką. Czuje się w amerykańskim społeczeństwie wyobcowany, razi go wszechobecna kultura masowa, większość napotkanych ludzi ma za fałszywych i gnuśnych snobów. Buntuje się bez wyraźnego powodu i bez celu, ale nie jest to bunt destrukcyjny. Wszechobecny cynizm i nieznośna pustka życia skłaniają Caulfielda raczej do snucia planów całkowitego wycofania się ze społeczeństwa.
Choć krytycy mieli problem z powieścią Salingera, to postać „buntownika bez powodu" na trwałe wpisała się w popkulturę, zainspirowała twórców filmu o tym tytule z niezapomnianą rolą Jamesa Deana.
Nieoczekiwanie tragicznym aspektem powieści stał się jej wpływ na Marka D. Chapmana, zabójcy Johna Lennona. Chapman był chorobliwie zafascynowany książką. W dniu zabójstwa miał ją przy sobie, a po zamordowaniu Lennona czytał ją, siedząc na chodniku – czekał na przyjazd policji.
Sam J.D. Salinger, przytłoczony popularnością książki, niedługo po jej publikacji zaszył się na prowincji, gdzie żył aż do śmierci w zeszłym roku. Niewiele wiadomo, co robił pod koniec życia poza tym, że najpierw zafascynował go buddyzm, a potem hinduizm. Nie chciał objaśniać swojego dzieła i mimo licznych próśb nigdy nie zgodził się na sfilmowanie go.