Rafał Żebrowski, siostrzeniec Zbigniewa Herberta, napisał książkę mającą być odpowiedzią na liczne, jak twierdzi, próby zdezawuowania jego sławnego wuja, dokonywane „w dość złym, a sporadycznie i nikczemnym stylu". Przyjął przy tym założenie, że nie będzie się wdawał w bezpośrednie polemiki ze swymi adwersarzami, co nierzadko czynił w przeszłości.
I rzeczywiście, posunął się w tej polemicznej ascezie tak daleko, że nawet w przypisach do swojej 660-stronicowej książki nie wymienił Joanny Siedleckiej i jej głośnego „Pana od poezji", tak źle przyjętego przez rodzinę poety.
Chcąc nie chcąc, czytamy jednak pracę Żebrowskiego („Zbigniew Herbert. »Kamień, na którym mnie urodzono«", PIW, Warszawa 2011) w kontekście książki Siedleckiej. I ze zdumieniem dochodzimy do wniosku, że jeśli o cokolwiek było tu kruszyć kopie, to jedynie o ton narracji. Odmienny w obu pracach: u Żebrowskiego, oczywiście, bardziej dostojny, by nie powiedzieć namaszczony, u Siedleckiej reporterski, pozbawiony słów pisanych wielką literą, niekiedy złośliwy. W meritum znaczących różnic jednak nie ma. A może inaczej: są, ale jakoby ich nie było.