* * * * *
Ziemowit Szczerek,
„Przyjdzie Mordor
i nas zje, czyli tajna
historia Słowian"
Wydawnictwo Ha!art,
Kraków 2013,
24 zł
Wydaje się, że wszystko już zostało wymyślone i życie w ponowoczesnych czasach pozwala nam jedynie na zabawę w cytaty i gatunkowy koktajl. Lekka przesada, jednak znudzonych czytelników trudno dziś czymkolwiek zaskoczyć i ożywić. Tymczasem literackie zjawisko, jakim jest debiutancka książka Ziemowita Szczerka „Przyjdzie Mordor i nas zje", nadeszło od strony reportażu. Co miesiąc ukazuje się kilka znakomitych pozycji z tego nurtu, ale większość pozycji na półkach księgarskich to rzeczy epigońskie, nudne, a czasem wręcz grafomańskie. Rzadko która nowość olśniewa formą i pomysłem tak jak „Przyjdzie Mordor...".
Szczerek pisze podróżnicze reportaże gonzo, w których kategoria prawdy i zmyślenia schodzi na drugi plan.Dystansuje się wobec reportażowej maniery, w której superobiektywny quasi-antropolog przygląda się odmiennym kulturom i stara się nie oceniać. Jednocześnie unika pułapki, jaką zastawia na niego egzaltowany styl pisarzy poszukujących „ruskiego hard core'u" i stasiukowskiej melancholii w słowiańskim rozpadzie.
Gonzo wyrosło z mniej radykalnego nurtu new journalism. Dziennikarstwo stało się „nowe", bo straciło swą przezroczystość, a żurnalista mógł wreszcie realizować autorskie ambicje. To nie znaczy, że literackie środki wcześniej nie trafiały do gazet – długą tradycję miały felietony i proza w odcinkach. Istota przełomu polegała nadekonstrukcji klasycznie pojmowanego artykułu, w którym dotychczas liczyły się rzetelność, obiektywizm i dystans. W latach 60. i 70. dziennikarstwo zmieniło oblicze za sprawą takich postaci jak Truman Capote, Norman Mailer czy Tom Wolfe – dzisiaj już klasyków amerykańskiej literatury. Gonzo było jeszcze bardziej wywrotowe. Jest synonimem przekroczenia literackich i dziennikarskich barier. Ojcem gonzo jest Hunter S. Thompson, autor „Lęku i odrazy w Las Vegas" oraz „Dziennika rumowego". Pierwsza pozycja jest lepiej znana w Polsce pod nazwą znakomitej filmowej adaptacji Terry'ego Gilliama – „Las Vegas Parano".
Thompson w hotelowych pokojach zapisywał na bieżąco relacje z wydarzeń, w których brał udział, m.in. przez rok towarzyszył harleyowemu gangowi Hell's Angels, co opisał potem w publikacji. Nie omijał żadnych szczegółów, a raczej je podkręcał i dodawał pikanterii. Bezpośrednio angażował się w opisywane sytuacje, co w dalszej perspektywie przyczyniło się do jego licznych nałogów i uzależnień. Pokolenie wcześniej byłby pewnie bitnikiem. Pomimo upodobań do wszelakich używek na hipisa się nie nadawał, bo uwielbiał broń, którą kolekcjonował. W 2005 r. odebrał sobie życie strzałem w głowę z ulubionego colta.