Ukraiński gonzo trip

Dragi, wulgaryzmy i studentki polonistyki, czyli jak wygląda podróżowanie na wschód po polsku.

Publikacja: 09.06.2013 19:00

Ukraiński gonzo trip

Foto: Przekrój

* * * * *

Ziemowit Szczerek,
„Przyjdzie Mordor
i nas zje, czyli tajna
historia Słowian"
Wydawnictwo Ha!art,
Kraków 2013,
24 zł

Wydaje się, że wszystko już zostało wymyślone i życie w ponowoczesnych czasach pozwala nam jedynie na zabawę w cytaty i gatunkowy koktajl. Lekka przesada, jednak znudzonych czytelników trudno dziś czymkolwiek zaskoczyć i ożywić. Tymczasem literackie zjawisko, jakim jest debiutancka książka Ziemowita Szczerka „Przyjdzie Mordor i nas zje", nadeszło od strony reportażu. Co miesiąc ukazuje się kilka znakomitych pozycji z tego nurtu, ale większość pozycji na półkach księgarskich to rzeczy epigońskie, nudne, a czasem wręcz grafomańskie. Rzadko która nowość olśniewa formą i pomysłem tak jak „Przyjdzie Mordor...".

Szczerek pisze podróżnicze reportaże gonzo, w których kategoria prawdy i zmyślenia schodzi na drugi plan.Dystansuje się wobec reportażowej maniery, w której superobiektywny quasi-antropolog przygląda się odmiennym kulturom i stara się nie oceniać. Jednocześnie unika pułapki, jaką zastawia na niego egzaltowany styl pisarzy poszukujących „ruskiego hard core'u" i stasiukowskiej melancholii w słowiańskim rozpadzie.

Gonzo wyrosło z mniej radykalnego nurtu new journalism. Dziennikarstwo stało się „nowe", bo straciło swą przezroczystość, a żurnalista mógł wreszcie realizować autorskie ambicje. To nie znaczy, że literackie środki wcześniej nie trafiały do gazet – długą tradycję miały felietony i proza w odcinkach. Istota przełomu polegała nadekonstrukcji klasycznie pojmowanego artykułu, w którym dotychczas liczyły się rzetelność, obiektywizm i dystans. W latach 60. i 70. dziennikarstwo zmieniło oblicze za sprawą takich postaci jak Truman Capote, Norman Mailer czy Tom Wolfe – dzisiaj już klasyków amerykańskiej literatury. Gonzo było jeszcze bardziej wywrotowe. Jest synonimem przekroczenia literackich i dziennikarskich barier. Ojcem gonzo jest Hunter S. Thompson, autor „Lęku i odrazy w Las Vegas" oraz „Dziennika rumowego". Pierwsza pozycja jest lepiej znana w Polsce pod nazwą znakomitej filmowej adaptacji Terry'ego Gilliama – „Las Vegas Parano".

Thompson w hotelowych pokojach zapisywał na bieżąco relacje z wydarzeń, w których brał udział, m.in. przez rok towarzyszył harleyowemu gangowi Hell's Angels, co opisał potem w publikacji. Nie omijał żadnych szczegółów, a raczej je podkręcał i dodawał pikanterii. Bezpośrednio angażował się w opisywane sytuacje, co w dalszej perspektywie przyczyniło się do jego licznych nałogów i uzależnień. Pokolenie wcześniej byłby pewnie bitnikiem. Pomimo upodobań do wszelakich używek na hipisa się nie nadawał, bo uwielbiał broń, którą kolekcjonował. W 2005 r. odebrał sobie życie strzałem w głowę z ulubionego colta.

Ziemowit Szczerek w swoim gonzo debiucie zebrał reportaże o podróżach na wschód, głównie na Ukrainę. Bohaterów przyciąga „wschodni klimat", choć nie potrafią powiedzieć, co to właściwie oznacza, poza piciem na umór z miejscowymi. W błyskotliwych dialogach oddane są polskie kompleksy i naiwne przekonanie, że na Bugu kończy się Europa. Każdy akapit tryska humorem i żywym językiem, a narracja czasami przechodzi w narkotyczny trip. Początkujący pisarz portretuje fascynację „dzikim wschodem" i kpi z marzeń o kerouakowskich przygodach na dziurawych drogach pośród stepów. Zamiast meskaliny i haszu jest wódka i ziołowy balsam Wigor. Pod kpiną kryje się jednak zrozumienie – Szczerek w pierwszym rzędzie śmieje się sam z siebie, nie przyjmując moralizatorskiej pozy. „Czasem docierało do mnie, że jeździliśmy tam oglądać po prostu nędzę i że to nie było fair, bo w ten sposób chcieliśmy sami poczuć się mniej nędzni (...)". Przyjemnie jest poczuć się Europejczykiem, który protekcjonalnie klepie Ukraińców po ramieniu. A z drugiej strony raz na jakiś czas pojechać do Lwowa i narobić bydła z Wigorem w jednym ręku i wódką w drugim.

Przez liczne pociągi i marszrutki przewija się plejada barwnych postaci: studentki polonistyki w Drohobyczu, ukraińscy nacjonaliści i pijani backpackersi w pociągach. Uważne obserwacje i mnogość dowcipnych skojarzeń sprawiają, że lektura „Przyjdzie Mordor..." to czysta przyjemność.

Szczerek dystansuje się od wszystkiego, nawet od własnego pomysłu na pisanie. „Musiało być brudno, mocno, okrutnie. Taka jest istota gonzo (...) jest gorzała, są szlugi, są dragi, są panienki. Są wulgaryzmy. Tak pisałem i było dobrze". Świetny debiut.

Ziemowit Szczerek,
„Przyjdzie Mordor
i nas zje, czyli tajna
historia Słowian"
Wydawnictwo Ha!art,
Kraków 2013,
24 zł

Wydaje się, że wszystko już zostało wymyślone i życie w ponowoczesnych czasach pozwala nam jedynie na zabawę w cytaty i gatunkowy koktajl. Lekka przesada, jednak znudzonych czytelników trudno dziś czymkolwiek zaskoczyć i ożywić. Tymczasem literackie zjawisko, jakim jest debiutancka książka Ziemowita Szczerka „Przyjdzie Mordor i nas zje", nadeszło od strony reportażu. Co miesiąc ukazuje się kilka znakomitych pozycji z tego nurtu, ale większość pozycji na półkach księgarskich to rzeczy epigońskie, nudne, a czasem wręcz grafomańskie. Rzadko która nowość olśniewa formą i pomysłem tak jak „Przyjdzie Mordor...".

Pozostało 83% artykułu
Literatura
Dzień Książki. Autobiografia Nawalnego, nowe powieści Twardocha i Krajewskiego
Literatura
Co czytają Polacy, poza kryminałami, że gwałtownie wzrosło czytelnictwo
Literatura
Rekomendacje filmowe: Intymne spotkania z twórcami kina
Literatura
Czesław Miłosz z przedmową Olgi Tokarczuk. Nowa edycja dzieł noblisty
Literatura
Nie żyje Leszek Bugajski, publicysta i krytyk literacki