Komiksowa biografia Edvarda Muncha

Norweski artysta Steffen Kverneland przedstawił biografię Edvarda Muncha na przekór tradycji - pisze Monika Małkowska.

Publikacja: 24.07.2014 09:39

Steffen Kverneland MUNCH Przeł. Helena Garczyńska, Wyd. Timof i cisi wspólnicy, 2014

Steffen Kverneland MUNCH Przeł. Helena Garczyńska, Wyd. Timof i cisi wspólnicy, 2014

Foto: Rzeczpospolita

Zacznijmy od stwierdzenia: Skandynawowie piją, ale Norwegowie chyba najwięcej. Autor graficznej opowieści Steffen Kverneland (ur. 1963) wielokrotnie pojawia się na stronach własnego komiksu wraz z kumplem Larsem Fiskem (ur. 1966). Obydwaj z kieliszkami bądź piersiówkami w dłoni.

Stosowanie takiego dopingu ma swoje uzasadnienie. Edvard Munch (1863–1944), jak cała ówczesna bohema, nie stronił od butelki. Pił w knajpach odwiedzanych przez innych utalentowanych „cyganów" albo w samotności, jako że nigdy nie założył rodziny. Nawiasem mówiąc, nazwisko genialnego malarza wymawia się „munk", co znaczy „mnich".

Autor „Muncha" rozgryzał bohatera i analizował jego arcydzieła przez siedem lat, publikując kolejne części w pięciu numerach magazynu „Kanon" (przy współpracy Larsa Fiskego).

Każdy zeszyt/album miał swój leitmotiv – i to pogrupowanie tematyczne wyraźnie zaznacza się w strukturze obecnie wydanego, całościowego tomu. Pobyt w Berlinie; dom rodzinny Edvarda, choroby i śmierć kilkorga członków rodziny; wyjazdy wakacyjne do Åsgårdstrand; motyw ojca; choroba i wyjazd do Nicei; historia „Krzyku"; i na koniec powrót do berlińskich motywów. W aneksie – źródła, przypisy i szkice.

Z tych powodów najlepiej czytać/oglądać tom partiami. A jeszcze korzystniej sięgnąć po album z reprodukcjami oraz biografią napisaną chronologicznie, po bożemu. Dopiero wtedy komiks staje się w pełni zrozumiały, a sylwetka bohatera – pełniejsza.

Koncepcja tej biografii jest istotnie oryginalna. Otóż teksty w dymkach są wyłącznie cytatami z materiałów źródłowych, z dzienników bohatera, listów i wspomnień jego współczesnych oraz z późniejszych opracowań.

Niestety, koncepcja nie wypaliła. Z wyrwanych z kontekstu zdań trudno sklecić sensowną narrację. Nie mówiąc o tym, że emfaza, histeria i symboliczne widzenie, charakterystyczne dla literatury z przełomu XIX i XX wieku, obecnie są trudne do przebrnięcia. Na szczęście rzecz ratuje strona wizualna.

Steffen Kverneland połączył karykaturę (w tej konwencji utrzymane są jego autoportrety i podobizny Fiskego, niekiedy zastąpione zdjęciami) ze stylizacją z pogranicza karykatury (figura Muncha z przesadnie wyeksponowanym podbródkiem), z realizmem (niektóre postaci, w tym Munch, odtworzone są ze zdjęć czy konterfektów z epoki).

Co najbardziej zwraca uwagę – kopie najsłynniejszych dzieł wielkiego rodaka. Kverneland odtworzył je (mniej lub bardziej wiernie) w takim stanie, w jakim są wszystkim znane, od siebie dodając etapy pośrednie. W tym celu wykonał niemal detektywistyczną robotę, grzebiąc w dokumentach i korespondencji oraz odwiedzając miejsca, które znalazły się na obrazach Muncha.

W jakiej scenerii i okolicznościach powstała „Melancholia"? Jak mogło wyglądać poszukiwanie ostatecznego rozwiązania do „Wampira"? Czy do „Madonny" i „Wampira" pozowała ta sama modelka? Kim była? Na te pytania Kverneland usiłuje znaleźć wiarygodne odpowiedzi.

Plastycznie daje sobie znakomicie radę. Gorzej ze zrozumieniem epoki, jej ducha i twórczych postaw. Komiksowy Munch staje się komiczny, groteskowy. Cała bohema okazuje się śmieszna, wiecznie zapita, wyolbrzymiająca swe nieszczęścia i kultywująca dziwactwa do granic patologii.

Opowieść zaczyna się od indywidualnej wystawy Norwega w Berlinie w 1892 roku. Wielki skandal, wielki sukces. Edvard Munch staje się europejską sławą. A że jest pięknym, wysokim, błękitnookim Skandynawem, lgną doń kobiety.

On korzysta ze swego powodzenia, ale nie zamierza się z żadną wiązać. Ponad miłość dam przedkłada kontakty z międzynarodowym środowiskiem zbierającym się co wieczór i noc w gospodzie Pod Czarnym Prosiakiem.

Munch sportretował wszystkich bywalców tego przybytku: Strindberga, Vigelanda, naszego Stacha  Przybyszewskiego, a przede wszystkim – muzę-kochanicę-wampira. Ideał wszystkich utalentowanych neurasteników: Dagny Juel, zwana Duchą. Wyuzdana, wyzwolona, szalona.

Dagny piła butelkami absynt, zachowując(?) trzeźwość. Tańczyła solo, grała na pianinie. Zanim wzięła ślub z Przybyszewskim,  uwiodła w gospodzie Pod Czarnym Prosiakiem wszystkich. Stała się bohaterką kilku przedstawień Muncha, w tym „Zazdrości".

Wątek berliński wraca również w finale komiksu, a poprzedzają go fakty i domysły związane z najgłośniejszym dziełem Muncha. Chodzi oczywiście o znany wszystkim „Krzyk". Przy okazji wspominany jest skandal sprzed dekady – kradzież tego płótna i „Madonny" z Muzeum Muncha w Oslo.

Ale to już zupełnie inna historia...

Zacznijmy od stwierdzenia: Skandynawowie piją, ale Norwegowie chyba najwięcej. Autor graficznej opowieści Steffen Kverneland (ur. 1963) wielokrotnie pojawia się na stronach własnego komiksu wraz z kumplem Larsem Fiskem (ur. 1966). Obydwaj z kieliszkami bądź piersiówkami w dłoni.

Stosowanie takiego dopingu ma swoje uzasadnienie. Edvard Munch (1863–1944), jak cała ówczesna bohema, nie stronił od butelki. Pił w knajpach odwiedzanych przez innych utalentowanych „cyganów" albo w samotności, jako że nigdy nie założył rodziny. Nawiasem mówiąc, nazwisko genialnego malarza wymawia się „munk", co znaczy „mnich".

Pozostało 87% artykułu
Literatura
Stanisław Tym był autorem „Rzeczpospolitej”
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Literatura
Reiner Stach: Franz Kafka w kleszczach dwóch wojen
Literatura
XXXII Targi Książki Historycznej na Zamku Królewskim w Warszawie
Literatura
Nowy „Wiedźmin”. Herold chaosu już nadchodzi
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Literatura
Patrycja Volny: jak bił, pił i molestował Jacek Kaczmarski