Możemy więc, odnosząc się do tytułu nowego tomu esejów Roberta Salvadoriego, mówić o „modzie na nowoczesność", napędzającej rozwój. Jak to obrazowo podaje autor na przykładzie jego ulubionego tematu, architektury: „W Berlinie 1919 roku nie chodziło o to, aby wybudować ex novo teatr, lecz aby wymyślić na nowo, przekształcić i przebudować istniejącą już strukturę".
Salvadori objawił się polskim czytelnikom ponad dekadę temu, w 2001 roku, gdy nakładem Zeszytów Literackich ukazał się u nas pierwszy jego tom „Poszukiwanie nowoczesności". Trzy lata później wydał „Mitologię nowoczesności". Co łączy te książki z najnowszą? W dwóch pierwszych zajął się solidnie i rzetelnie malarstwem, rzeźbą, architekturą, urbanistyką – niezbyt wykraczając poza ich obszar. Były naturalnie ukłony w stronę literatury, odniesienia do filmu, wspominki teatralne, muzyczne podsłuchiwania, wiele o polityce, bo budownictwo na przykład związane jest z polityką jak żadna inna sztuka. Salvadori dowodził tego nader przekonująco, czy pisząc o Rzymie, czy o Nowym Jorku, czy to cofając się do antyku.
Trzymał się jednak tematu „belle arte", co wychodziło na dobre jego opowieściom z oryginalną, spokojną narracją. I z erudycją, ale bez narzucania wiedzy. Poszczególne eseje zawierały kompletny kurs wiedzy w określonym temacie.
Obecna „Moda i nowoczesność" odbiega od wcześniejszych tomów. Salvadori postanowił rozszerzyć spektrum, potraktować tytuł dosłownie. Jest więc o modzie, a raczej o trendach, czyli zjawiskach kreujących modę. Stąd ważna w książce część pod nazwą „Sceny", za bohaterów mająca celebrytów niegdysiejszych, ale pamiętanych do dziś: Borroughs, Bill Haley, Brian Jones (z pierwszej formacji Stonesów), David Kammerer. Ten akurat mało znany, to prawda, ale dla historyków beat generation to postać istotna, jego zabójstwo pchnęło Borroughsa i Kerouaca do napisania powieści z kluczem, opublikowanej dopiero po śmierci mordercy – jego młodocianego kochanka.
Salvadori przyznaje, że wydarzenia opisane w tej części miały wpływ na jego młodzieńcze fascynacje (krótka acz wnikliwa analiza narodzin rock'n'rolla), rozczarowuje jednak nieco, gdy w kolejnej części, „Miejscach", zamieszcza teksty wspominkowe, upamiętniające osoby i okolice dla niego ważne, ale doprawdy niewiele mające wspólnego z tytułowym hasłem. Szkice poświęcone Warszawie i Wiedniowi zdają się być włączone z grzeczności, by wymienić ludzi dla autora ważnych. Można i tak, ale nie w tomie tak niewielkim, w którym każdy tekst liczy się i zwraca uwagę. Także na błędne edytorskie decyzje – czy rzeczywiście nazwiska katalońskich bohaterów należy podawać w pełnej wersji? Kto w Polsce zna ich nazwiska przyjęte po matce? I kto się zorientuje, że „Cerdą i Sunyer" to nie dwóch twórców, a jedynie kataloński sposób zaznaczania podwójnego monikera? Ten sposób przedstawiania postaci występujących w książce przynależy do indeksu – którego, niestety, brak, a szkoda, bo to nie powieść dla pensjonarek.