Najnowsza książka Brytyjczyka znanego w Polsce m.in. dzięki ekranizacji jego powieści „Pokuta" to przewrotnie skonstruowana i wyrafinowana powieść.
„W imię dziecka" ma wszelkie zalety kryminału i czytadła, które trzyma w napięciu, każe przewracać kolejne strony i kusi obietnicą ulgi w finale. Ale po przeczytaniu ostatniego zdania napięcie tylko wzrośnie...
Już sama forma to fenomenalne złudzenie, gra z czytającym. Jest tu co prawda elektryzująca tajemnica, ale Ian McEwan używa jej, by zaprowadzić do najgłębszych wymiarów człowieczeństwa, na dno rozpaczy i beznadziei. Po to zresztą, by nas przed ostateczną katastrofą uratować, opowiedzieć o nadziei rozjaśniającej chwile krańcowego wypalenia i pustki.
Lekkość pisarstwa McEwana to celowe przeciwstawienie wielkiemu ciężarowi spraw, jakim tę książkę poświęcił. O wartości ludzkiego życia, prawie do decydowania o własnej śmierci, różnicy między mądrością w młodości i bezradnością w starości, o prawdzie i słuszności – opowiada krótkimi, oszczędnymi zdaniami.
Centralną postacią uczynił sędzię – kobietę dobiegającą sześćdziesiątki, coraz bardziej zamkniętą w sobie i wyobcowaną w małżeństwie. Przedstawia nam Fionę Mae w dniu dwóch pozornie niepowiązanych z sobą zdarzeń. Mąż właśnie zagroził jej rozstaniem, a asystent sądowy zadzwonił z pilną sprawą chorego nastolatka, którego rodzina – i on sam – nie wyraża zgody na leczenie. Odmowę motywują względami religijnymi. Przesłuchania i decyzję trzeba podjąć błyskawicznie, chłopcu grozi śmierć w męczarniach.