Dominik Szcześniak, lat 34, znany scenarzysta komiksowy, spróbował sił jako rysownik. Z zawodowymi sprawami łączy obowiązki ojcowskie, w czym też nie ma długiego doświadczenia. Do tego usiłuje być krytykiem – środowiska komiksowego oraz... krytyków.
Karkołomne zadanie? Przede wszystkim nierówne. Niektóre skecze iskrzą się dowcipem i błyskotliwymi spostrzeżeniami, inne są zwykłym smędzeniem. Osobny problem to jakość plastyczna albumu – raz Szcześniak ogarnia kadr, kiedy indziej męczy się z materią.
Ale jest coś, co sprawia, że go polubiłam: szczerość. Zarówno jego wychowawcze wysiłki, jak rozterki „w temacie" profesji świadczą o sporej dawce autokrytycyzmu. A jego bezradność jako ojca momentami wręcz rozczula. Nie po raz pierwszy przychodzi nam skonstatować, że „dzieci wiedzą lepiej", a rodzice najlepiej robią, gdy im nie przeszkadzają.
„Robaczki" to swoisty dziennik. Składa się z kilkudziesięciu mikroscenek, w większości jednostronicowych. Ich bohaterem jest sam Dominik; w wielu pierwszoplanową rolę odgrywa Misiek, przedszkolak.
Akcja toczy się w scenerii miejskiej. Jakiś bar, plac zabaw, osiedle i mieszkanie w bloku. I tu pierwsza wątpliwość autora „Robaczków": dla kogo pracuje i czy warto? Ilu osiedlowych sąsiadów zdaje sobie sprawę, kim jest scenarzysta komiksowy? Jaki procent przyswoi sobie jego dokonania? Komu autor może się zwierzyć ze swych problemów i wątpliwości?