Podczas okresu winobrania odbyła się we Florencji‚ między innymi pod patronatem władz miasta oraz Urzędu do spraw Konserwacji Zabytków‚ przemiła impreza promująca wino. Na Florence Wine Event (wolałabym, żeby wymyślono jakąś włoską nazwę‚ ale‚ jak wiadomo‚ turysta anglojęzyczny to nasz pan), który odbywał się na przełomie września i października‚ można było przez trzy dni chadzać po ulicach Oltrarno od Piazza Pitti‚ do Piazza Santo Spirito i do Ponte Vecchio, degustując wspaniałe wina od 44 producentów nie tylko z Toskanii‚ ale także z Piemontu‚ Veneto i Friulii. W tak zwanych wine points na placu Pitti i placu Santo Spirito można było wykupić karnet upoważniający do 16 degustacji z dołączonym kieliszkiem w eleganckiej małej torebce koloru bordo do noszenia na szyi (10 euro). Każdy producent miał swój stand‚ a nasz‚ czyli Villi Calcinai‚ był w środkowej części Ponte Vecchio z widokiem na Arno i na fasadę pałacu Capponich. Wymarzone miejsce!

Widziałam szczęśliwe osoby‚ które z kieliszkiem w rękach przechadzały się po ulicach i uliczkach Oltrarno‚ oglądając piękne zabytki i rozkoszując się dobrym winem. Nie widziałam w ogóle pijanych.Ten nowy pomysł należy do zmodernizowanej i bardziej elegancko-turystycznej wersji włoskiego zwyczaju zwanego sagra. Słowo to pochodzi od „sacro‚ sacra” i znaczyło pierwotnie święto. Odbywało się ono w miastach lub w poszczególnych wsiach w rocznicę poświęcenia kościoła. Z czasem straciło częściowo wymiar religijny, stając się okazją do tego, żeby cieszyć się z lokalnych produktów lub dań. Nie ma miejscowości we Włoszech‚ która by nie obchodziła jakiegoś święta związanego z jedzeniem: od kasztanów (sagra delle castagne) po grzyby‚ od arbuza (sagra del cocomero) do ostrej papryki (słynna sagra del peperoncino co roku w Kalabrii).

Należy się cieszyć‚ że takie rzeczy zaczynają się dziać także w Polsce‚ jak różne turnieje kulinarne lub degustacji nalewek‚ kiermasze czy targi‚ np. ten pszczelarski w Małopolsce.Jedzenie i picie to część kultury materialnej człowieka. Jak by to było pięknie, gdyby każdy gość z zagranicy (mam coraz większą alergię na słowo turysta) mógł nie tylko zaliczać kolejne zabytki czy widoki‚ ale także spokojnie‚ przy jedzeniu i piciu‚ wchłonąć całą atmosferę danego miejsca. Uprawiajmy więc Slow Tour i rozkoszujmy Slow Food, pamiętając‚ że nie zawsze trzeba pokonać tysiące kilometrów, żeby przeżyć niesamowite wrażenia. Często czekają na nas tuż za rogiem.