„Największe szczęście w świecie na końskim leży grzbiecie” – takie hasło funkcjonowało od dawna wśród ludzi zainteresowanych końmi.
W Polsce, począwszy od lat 60. ubiegłego wieku, chętnych do jeżdżenia konno przybywało‚ ale ciągle było to grono limitowane. Przede wszystkim liczbą koni dostępnych pod siodło dla mieszczuchów. Bo jeszcze w latach 60. i 70. mieliśmy paradoksalną sytuację: Polska z ponad milionem koni plasowała się na drugim miejscu w Europie (po ZSRR)‚ ale większość z nich utrzymywana była na wsiach.
Bardzo duży odsetek to były konie zimnokrwiste – nadawały się do pługu‚ a nie pod siodło. A najwięcej chętnych do jeżdżenia konno było w miastach.
Po roku 1989 – w miarę jak nasze życie zaczęło się coraz bardziej upodabniać do tego‚ jakie wiodą mieszkańcy Europy Zachodniej – mamy do czynienia dokładnie z tym samym zjawiskiem‚ jakie można było tam obserwować kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu. Maleje ogólna liczba koni‚ bo znikają konie robocze. Rośnie populacja tych‚ które użytkowane są pod siodło.
Coraz więcej ludzi stać na realizację marzeń o własnym koniu. Część z nich idzie nawet dalej – buduje własne stajnie. Jedni małe‚ na kilka koni‚ głównie na własne potrzeby. Inni – wielkie‚ jak Aleksander Gudzowaty i jego syn Tomasz‚ którzy stworzyli na obrzeżu Puszczy Kampinoskiej nowoczesny ośrodek Garo i mogą mieć satysfakcję‚ że zakontraktowani przez nich zawodnicy zdobywają seriami medale mistrzostw Polski w skokach przez przeszkody.