Na świecie koprodukcje stały się normą, nawet między teatrami operowymi z miast odległych od siebie o tysiące kilometrów jak Nowy Jork i Petersburg. W sztuce kosztownej i wymagającej coraz hojniejszych sponsorów są niezbędne. W Polsce na premierę trzeba wyłożyć od 300 tys. w przypadku skromnego przedstawienia, do 2 mln zł, gdy w grę wchodzi duże widowisko plenerowe. Na Zachodzie te sumy bywają kilkakrotnie wyższe.
– Dzięki koprodukcjom koszt przygotowania nowego spektaklu można obniżyć o 30 procent, a honoraria zaproszonych gwiazd nawet o połowę – ocenia Sławomir Pietras, dyrektor Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Do tej pory częstszy był u nas inny rodzaj współpracy. Zagraniczne agencje – głównie z Niemiec i Holandii – zamawiały inscenizacje, wskazując realizatorów, a gotowy produkt eksploatowały podczas objazdowego tournee. Żądały przedstawienia łatwego do przewiezienia, efekt artystyczny był mniej ważny.
– Zdecydowanie bronię się przed takimi sytuacjami – mówi Maciej Figas, dyrektor Opery Nova w Bydgoszczy. Ostatnio „Madame Butterfly” jeszcze przed listopadową premierą zakontraktowała na ponad 20 przedstawień holenderska firma Internationale Opera Pructies.
– Odrzuciłem pierwsze nieciekawe projekty scenograficzne wskazanych przez nią realizatorów, bo muszę się troszczyć o to, co oferuję mojej bydgoskiej publiczności – dodaje dyrektor Maciej Figas.