Na otwarte wykłady przychodzi bardzo różna publiczność. Nie wiem, jak jest u innych prelegentów, ale u mnie słuchacze są raczej starsi niż młodsi. Choć młodzież też zawsze stanowi część publiczności. Nie wiem, z czego wynikają te dysproporcje wiekowe słuchaczy, być może studenci mają po prostu więcej innych możliwości obcowania z nauką niż ludzie pracujący. Większość osób na wykładach podejrzewam o wykształcenie wyższe. Widać to po ich sposobie bycia i wypowiadania się.
Raczej lubię te spotkania. Rzadko zdarzają się koszmarni doktrynerzy. Najczęściej są na nich ludzie, którzy chcą skonfrontować własne wspomnienia z epoki PRL z naukowymi badaniami. Najczęściej zadawane pytania zaczynają się formułą: „Czy prawdą jest, że...”.
Zdarzają się też jednak pytania na styku historiozofii i moralności typu: „Dlaczego ten system trwał tak długo, skoro niemal wszyscy byli w opozycji”, albo autorefleksyjne wyznania: „Byłem w partii, ciężko pracowałem i nie mam sobie nic do zarzucenia”. Przyznam szczerze, że i ja z tych wykładów wiele wynoszę.