Ulubioną postacią literacką „Sznura” jest Henryk Chinaski Charlesa Bukowskiego: pijak, kobieciarz, hazardzista.
Sam Sierioża w prywatnym kontakcie jest przesympatycznym i dowcipnym człowiekiem wyznania prawosławnego, co podkreśla krzyż na piersi. Ale do akademii teologicznej poszedł dla towarzystwa, z kolegą, z którym dobrze mu się piło. Po latach przyznaje: – Robiłem wszystko, żeby nic nie robić.
Dorabiał jako kowal, szklarz, stolarz i stróż. Zaczął śpiewać w 1997 r., gdy wokalista Leningradu przed debiutem opuścił grupę. Dziś w Rosji mówi się o „sznuromanii”, cynicznej postawie Rosjan sprowokowanej gigantycznymi przekrętami władzy w czasach Jelcyna i Putina.
– Powodem założenia zespołu była eschatologiczna euforia – wspomina Sznurow. – Już tłumaczę ten rosyjski paradoks: do ziemi zbliża się meteoryt, a ty się cieszysz. Jesteśmy jedynym zespołem na świecie, na którego występie mogą się poznać i znakomicie bawić ksiądz i prostytutka. Muzyka jest energetyczną mieszanką motywów latynoskich, bałkańskich i miejskiego folku w szybkim rytmie ska. Sznapsbarytonem przypominającym głos Władimira Wysockiego „Sznur” śpiewa o ludziach prostych i z marginesu trapionych typowymi rosyjskimi problemami, w tym alkoholowym. Sam sięgnął po pierwszy kieliszek wódki, gdy miał trzy lata. Znany był z zamiłowania do gorzałki. – Teraz nie lubię wódki. Alkohol już nie jest mi potrzebny, bo na trzeźwo mam nietrzeźwy stosunek do rzeczywistości – przekonuje.
Nie da się ukryć, że osobom nadwrażliwym od tekstów Sznurowa, który posługuje się „matem”, czyli żargonem pełnym erotycznych wulgaryzmów, mogą zwiędnąć uszy.