Czy jest sens nagrywać polskimi siłami dzieła takie jak „Falstaff”, skoro światowa fonografia dostarczyła tylu wspaniałych wykonań? Firmowały je największe dyrygenckie sławy: Karajan, Bernstein, Solti, Abbado, Muti... Wystarczy chwilę poszukać w Internecie i można kupić dowolną wersję. A jednak nie pomijajmy najnowszej płyty z katalogu Polskiego Radia.
Łukasz Borowicz porwał się na „Falstaffa”, by udowodnić, że Polska Orkiestra Radiowa, której kierownictwo objął rok temu, zdolna jest podołać trudnym wyzwaniom. Jego zespół dobrze zdał egzamin, gdy ostatniej jesieni zaprezentował operę Verdiego. Zapis koncertu, który odbył się w warszawskim studiu, teraz ukazał się na dwóch płytach.
Komponując „Falstaffa” Verdi dobiegał osiemdziesiątki, Łukasz Borowicz jest trzydziestolatkiem, a przy tym artystą z temperamentem, momentami wręcz żywiołowym. W interpretacji niektórych utworów bywa to przeszkodą, tym razem okazało się pomocne, bo sędziwy mistrz opery swe dzieło przepełnił młodzieńczą energią. „Falstaff” jest cudowną zabawą, w której gorzkich refleksji tytułowego bohatera nikt nie bierze serio. On sam zresztą też, skoro w finale śpiewa, że „wszystko w świecie jest farsą”.
Pod batutą Borowicza muzyka Verdiego rzeczywiście bucha radością. Od pierwszego taktu dyrygent wprowadza nas w świat szalonej komedii przebieranek i skomplikowanych miłosnych intryg. Potrafi jednak przy tym utrzymać wykonawców w ryzach. To ważne, bo w „Falstaffie” dominują sceny zbiorowe wymagające precyzyjnego śpiewania.
Żal jedynie momentów, w których Borowicz jakby nie dostrzegł, że Verdi czasami wszakże zwalniał tempo, by dopieścić muzyczny detal lub dać nam chwilę refleksji przy słodko brzmiącej melodii.