Rz: Ostatnio często gra pan mentorów. Czy uważa się pan za kogoś takiego w świecie filmowym?
Nie, ja w ogóle mało obracam się w środowisku filmowym. Nie spotykam się z aktorami i to nie dlatego, że ich nie lubię. Po prostu mieszkam w Surrey, gdzie nie ma ich zbyt wielu. Nie mam też siebie za kogoś specjalnego. Spokojnie sobie mieszkam. Mam natomiast gazetowy image, który mi się podoba, więc wmawiam sobie, że to właśnie ja. Moja żona mówi wtedy, że jestem w błędzie. A ja ją przekonuję, że w gazecie piszą, że jestem ikoną. Ona na to: – Dobrze, wynieś śmieci. Tak wygląda moje życie, całkiem zwyczajnie.
Wszystko wskazuje na to, że nadal lubi pan grać w filmach, szczególnie u Christophera Nolana...
Ja chyba nigdy nie wydoroślałem. W moim odczuciu mam 38 lat, ale pan oczywiście tego nie dostrzega. Jestem w luksusowej i bardzo szczęśliwej pozycji, że pracuję tylko wtedy, kiedy naprawdę chcę. Nie lubię rano wstawać, uczyć się na pamięć stron dialogu. Tak naprawdę jestem już na emeryturze. Biorę się do roboty tylko wtedy, gdy pojawia się propozycja nie do odrzucenia.
Kiedy zadzwonił Chris Nolan, nie mogłem mu odmówić. Zrobiłem z nim następną część „Batmana” – „Mrocznego rycerza”, bo to chyba najlepszy reżyser, z jakim kiedykolwiek pracowałem. Jest fantastyczny. A ja muszę mieć obsesję na punkcie tego, co mi ktoś zaoferuje. Nie pracuję, żeby pracować czy zarabiać. W moim wieku już się nie zarabia. Wszystkie pieniądze zgarniają gwiazdy. No dobrze, skłamałem. Co jest takiego w postaci Alfreda, służącego Batmana, że zagrał go pan po raz drugi?