Keys zamykała wieczór wspaniałą bluesową balladą „If I Ain’t Got You”. Właśnie gdy siedzi przy fortepianie i śpiewa o miłości, jej talent widać jak na dłoni. Umiejętności wokalne i kompozytorskie Alicii nie potrzebują bogatych aranżacji ani efektów specjalnych w postaci tańca i wizualizacji. Wszystko, co odciąga uwagę od barwy i głębi głosu, jest zbędne.

Dwa pierwsze albumy Keys – nagradzane i sprzedane w wielomilionowych nakładach – pokazały, że można zdobyć szczyt, nie poddając się popowym modom. A jednak najnowsza płyta „As I Am” i wczorajszy koncert były ukłonem wobec masowej publiczności.

Zaczęło się od mocnego „Go Ahead” – nawałnicy dźwięków, w której prym wiodły ciężkie gitary. Keys przeszła przez to wzburzone morze bez wysiłku, jej wokalizy łatwo przebijały się przez instrumenty. Chwilę potem łagodnie kołysała nas „You Don’t Know My Name”, ale nie było czasu, by się w tym pulsie rozsmakować, bo zaraz znów dały o sobie znać mocne bębny w „Heartburn”. Wbrew tytułowi piosenka nie rozpalała serc, raczej ogłuszała.

„Karma” była karuzelą z hiszpańskim posmakiem. Wokalistka ustąpiła pola muzykom prezentującym efektowne triki. I kiedy zastanawiałam się, po co ten cyrk, Keys wzięła się do tego, co potrafi najlepiej – czysty rhythm and blues. W długiej, powoli rozbudowywanej „How Come You Don’t Call Me” jej śpiew nareszcie zabrzmiał soczyście i pięknie. Wędrowała po pięciolinii, jakby to była igraszka, podnosiła napięcie, by nagle całkowicie zmienić nastrój. Była swobodna, między zwrotkami bawiła się w konferansjerkę, żartowała, po czym bezbłędnie odnajdywała melancholijną nutę. Końcową frazę zaśpiewała krystalicznie i mocno. Dała znać, że potrafi więcej, niż pokazuje. Jednak potem uległa pokusie – duet „Diary” był męczącym wyścigiem między nią a chórzystą. W „Wreckless Love” wolała kręcić pośladkami, niż wykonać kluczową partię refrenu, a połowę „Like You’ll Never See Me Again” śpiewała płasko, na jednym tonie.

Szkoda, że Keys się wczoraj śpieszyła. Zamiast cieszyć się muzyką, biegła do mety. A przecież jest niezrównana, gdy zwalnia, pozwala kompozycjom wybrzmieć, a samej sobie – poczuć, co śpiewa.