Rzecz w tym, że połykane czerwone mięso, gdy dociera do żołądka, staje się źródłem wielu utleniaczy, a tym samym - potencjalną przyczyną chorób układu krążenia i nowotworów. Na szczęście, łyk szkarłatnego eliksiru, towarzyszący posiłkowi, staje się puklerzem przeciw tym plagom.
Powiedzieć "czerwone mięso" to tak jak powiedzieć "uwolnione żelazo i bardzo tłuste lipidy (tłuszczowce)". Ich mieszanina zdaje się nie mieć większego znaczenia, no, może z wyjątkiem osób na diecie. Dzieje się tak, ponieważ po zmieszaniu w żołądku, żelazo i lipidy przyczyniają się do wytwarzania utlenionych tłuszczowców, a te powodują szkody w organizmie.
Tymczasem zespół dra Josepha Kannera odkrył, że utlenione tłuszczowce tworzą się bezpośrednio w żołądku, zanim pożywienie przedostanie się z niego do jelit (dyktatura brzucha działa na niekorzyść obżartuchów i łakomych). W żołądku, utlenione tłuszczowce utleniają części składowe komórek, powstają w ten sposób składniki toksyczne.
Badacze usiłowali znaleźć sposób na uniknięcie tego niebezpiecznego procesu utleniania. Okazało się, że antidotum stanowi właśnie czerwone wino. Zawarte w nim polifenole - skuteczne antyutleniacze - niwelują szkodliwe działanie utlenionych tłuszczowców. Mówiąc bez ogródek i bez naukowego żargonu: czerwone wino nie dopuszcza do szkód, jakie wywołałby tłusty stek nie popity dionizjakiem.