Mareva Galanter, atrakcja piątkowego show w Palladium, szybko przyciągnęła uwagę swymi niewyobrażalnie długimi nogami obleczonymi w wyzywająco czerwone rajstopy. Artystka o haitańskich korzeniach oprócz niebanalnej urody oraz całej gamy słodkich spojrzeń i niewinnych uśmieszków dysponowała również oryginalną barwą głosu, jak też mocno osadzonym w latach 60. i 70. repertuarem.
Skłaniał on do rytmicznego podrygiwania i oklasków, ale również do melancholijnego kiwania się. Przeważały kawałki z nowej, drugiej w dorobku płyty „Happy Fiu”. Ciepłe przyjęcie nieznanej dotąd szerszej publiczności piosenkarki wywołało u niej spore wzruszenie. Onieśmielona wyszła więc na bisy, by obiecać, że następnym razem postara się wykonać coś po polsku.
Uznanie należy się pozostałym gwiazdom wieczoru. Marsija z Loco Star przygotowała stosowne do okazji niespodzianki – brawurowo zaśpiewała jedną z ostatnich piosenek Edith Piaf i numer z popularnego serialu animowanego „Było sobie życie”. Show Marii Peszek fascynował od samego początku. „Maria Awaria” wyszła na scenę przy zgaszonych światłach, wśród dźwięków „Marsylianki”, z gigantycznym, zawiniętym z flagi francuskiej turbanem. Po doskonałym wykonaniu słynnego „Aux Champs-Élysées” obiecała, że tego wieczoru będzie „beaucoup des chansons et beaucoup du sex!” (dużo piosenek i dużo seksu). Słowa dotrzymała. Ponad 90-minutowy, pełen rekwizytów spektakl rozgrzał ją tak bardzo, iż... zdjęła spodnie.
Prowokacja i bezpardonowe podrywanie cielesnością to grunt, na którym świetnie czuje się Natasha La Jeune. Paryżanka wraz ze swą przebojową kapelą Oh La La! rozogniła niemrawy sobotni wieczór w Centralnym Basenie Artystycznym. Większość zasług należy przypisać instrumentalistom, rewelacyjnie odczytującym zarówno klimat indie, jak i starego dobrego rock’n’rolla. Ich umiejętności sprawiły, że zadziorna punkowa maniera nieustannie klęczącej na brzegu sceny Natashy, a nawet jej getry i długie, czarne buty zeszły na drugi plan.